Publikacje

Wspomnienie o Alinie Karakiewicz

Śp. Alina Karakiewicz 1923 – 2023

To nie pożegnanie – to wspomnienia, w których zostanie na zawsze

Pochodzą z fragmentów prawie 4 – godzinnych nagranych rozmów, które prowadziłam ze śp. Aliną Karakiewicz w Jej mieszkaniu w Krakowie przy ul. Łokietka 21 w latach 2021-2023 r. Także z moich wspomnień o Niej w czasie naszej długiej, ponad 40-letniej znajomości, próbuję „utkać” gobelin z Jej życia, z życia Pani Ali, jak zawsze się do niej zwracałam. Ten gobelin ma różne barwy od złotych jak słońce, do stalowo-czarnych w zależności od czasu i miejsc – Bielsko-Biała-Kraków-Białystok-Wilno-Lwów-Białystok-Syberia-Kraków-Wieliczka-Kraków.

Różne miasta, w których żyła z całą rodziną, szczęśliwa jako dziecko i panna, potem śmierć ojca zamordowanego przez NKWD w Charkowie w 1940 roku odebrała im szczęście, potem lata na Syberii już tylko z matką i bratem, gdzie głód, poniżenie, strach i ciężka praca były Jej codziennością, potem już tylko z matką na tej „nieludzkiej ziemi”, jak Syberię nazwał Józef Czapski, bo brat wyruszył z Armią gen. Andersa. Potem nastąpił powrót do innej, powojennej Polski, do Krakowa, gdzie musiały zacząć życie od nowa – praca, emerytura, samotność z wyboru, samotność do ostatniego tchnienia.

Jaka była Alina Karakiewicz? Dla tych, którzy Ją słabo znali była niedostępną, oschłą, niekiedy niemiłą osobą, trudno nawiązującą relacje, zamkniętą w swoim świecie, w swoim mieszkaniu pełnym rodzinnych fotografii, obrazów, pamiątek, w swoich myślach, wspomnieniach. Ci, których dopuszczała do swojego świata, widzieli w Niej wspaniałego człowieka, skromnego do przesady, wolnego jak ptak, kochającego swobodę, upartego, decydującego w pełni o swoim życiu i swoim losie, o silnej woli, niezłomnych zasadach, praktycznego, przewidującego, wrażliwego na ludzką niedolę, czułego dla zwierząt (kotów, psów, ptaszków), podziwiającego przyrodę i na swój sposób kochającego ludzi. Miała wielkie serce, była darczyńcą, przekazywała datki na organizacje charytatywne, na kościół, na azyl dla psów i kotów i nie wiem na jakie jeszcze inne instytucje. Kiedy „Dziennik Polski” ogłosił zbiórkę na remont eremów krakowskich kamedułów, ojców i braci ze Srebrnej Góry, Pani Alina natychmiast podjęła akcję o czym można było przeczytać w numerze tej gazety z dnia 17 czerwca 2005 roku „Tydzień temu ogłosiliśmy – brakuje trzech tysięcy. Tego też dnia od razu wpłaciła je p. Alina Karakiewicz.” Potem została zaproszona do uczestniczenia w mszy św. w kościele na Bielanach w intencji darczyńców. W tej mszy uczestniczyłyśmy razem. W swojej ostatniej woli zapisała kilka kościelnych fundacji jako beneficjentów. I ta wola zostanie uszanowana i wykonana.

Ostatnio powtarzała często „Chętnie bym wróciła do czasów przed rokiem 1939, bo nie może się pogodzić z tym, co się dzisiaj dzieje, co ludzie robią, co się stało z człowiekiem, gdzie jest dobroć, nie ma miłości, liczy się tylko pieniądz” i jeszcze dodawała „człowiek jest niszczycielem, wszystko przyrodzie rabuje, lasy są wycinane i palone, to się skończy tragicznie dla Ziemi. Koniec świata będzie przez człowieka, nie przez Boga. Człowiek jest gorszy od zwierząt. Bo zwierzęta są jak je Pan Bóg stworzył – są zwierzęta łagodne i są drapieżne. Te drapieżne działają jak ‘czyściciele’ zabijają dla pożywienia swojego i wykarmienia dzieci, a te łagodne się pasą i muszą przed drapieżnymi uciekać.

Miałam to szczęście, że udawało mi się namówić, czasem podstępem, Panią Alinę na tych 10 nagranych rozmów. Nie miała zaufania do ludzi, nie zgodziła się na żadne nagranie swojej syberyjskiej historii ani dla Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, ani dla Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Nie zgodziła się też na ciągłą opiekę kiedy dobiegała 100 lat. Zaakceptowała jedynie Panią Basię, której wizyty ograniczała z miesiąca na miesiąc. To Ona martwiła się o swoją opiekunkę, że się zmęczy, że jest za duży upał, aby przychodziła codziennie. Nie telefonowała do mnie, aby nie przeszkadzać, nie zakłócać spokoju. Ciągle jeszcze słyszę Jej głos – mówiła, kiedy przychodziłam Ją odwiedzać „Pani Elżbietko znowu coś pani przyniosła, tyle pani dźwiga, wydaje pani pieniądze niepotrzebnie”. A ja tylko przynosiłam rośliny, zwykle doniczkowe, bo wiedziałam, że lubi kwiaty. Ostatnio prosiła w rozmowie telefonicznej, kiedy się z Nią umawiałam na ostatnie imieniny w czerwcu tego roku, aby nie przynosić doniczek z kwiatami, bo Ona już nie ma siły się nimi opiekować. Ale opiekowała się wspaniale, bo kilkuletnie storczyki pięknie zakwitły, jakby na pożegnanie…

Są ludzie prości i silni jak drzewa, które mimo wieku nie pochylają się, nie łamią, ale nagle powali je silny powiew wichru…Była silna, dzielna, pogodzona z losem – wierzę, że właśnie tak chciała odejść z tego świata, którego już nie rozumiała, w którym już nie było Jej najbliższych i znajomych.
Pan Bóg Ją wysłuchał …

Rodzina – lata dziecięce i młodzieńcze przed Syberią

Urodziła się 9 listopada 1923 roku w Białej (dzisiaj Bielsko-Biała) jako pierwsze dziecko Henryka Zenona i Fryderyki Natalii de domo Stuchly. Brat Andrzej urodził się w 1926 roku. Jak wspomina „tato mnie rozpieszczał, byłam ‘królową’ do trzeciego roku życia, do urodzenia brata. Byłam rozrabiaką, w przeciwieństwie do mojego brata, który miał zupełnie inną, spokojną, naturę”.

Alinka i Andrzej

Rodzice poznali się w Krakowie. Ojciec, syn Andrzeja i Adeli de domo Stąpor urodził się w Tarnobrzegu, tam ukończył Szkołę Realną (1919), kurs gosp. przy Intendenturze IV Armii (1920).

Henryk, Kraków 24.09.1919
Henryk w mundurze Wojska Polskiego

Był oficerem Wojska Polskiego, miał stopień porucznika, był uczestnikiem walk 1919–1921, potem służył w Okr. Zakładzie Gosp. 5 Kierownictwie Rej. Intendentury w Bielsku Białej. Matka, córka Ernesta Stuchly była wychowanką szkoły dla panien prowadzonej przez siostry klaryski przy kościele św. Andrzeja na ul. Grodzkiej
w Krakowie. Jak się rodzice spotkali i poznali nie pamiętała, ale też nie pytała mamy o ten okres.

Natomiast o ślubie rodziców opowiadała zawsze z uśmiechem …ciotki sobie umyśliły, że ślub musi być w kościółku na Loretańskiej (kościół Kapucynów Zwiastowania NMP), bo tam brała śluby arystokracja krakowska. I tam w styczniu 1923 roku odbył się ślub Fryderyki Natalii Stuchly z Henrykiem Zenonem Karakiewiczem.

Małżonkowie zamieszkali w Bielsku-Białej, gdzie Henryk służył. Tam urodziły się ich dzieci. Potem przenieśli się do Białegostoku, gdzie Henryk służył w 1 Dywizji Piechoty Legionów Józefa Piłsudskiego (1 DP Leg.) i Pomocniczej Skł. Mat. Int. Kolejnym etapem życia było Wilno, gdzie ojciec został przeniesiony i to był dla Niej dobry okres. Chodziła do ekskluzywnej szkoły Nazaretanek.

Zdjęcie ślubne rodziców – Fryderyki i Henryka

Z rozrzewnieniem opowiadała o tej szkole, o ubiorach jakie dziewczynki nosiły. Były dwa rodzaje mundurków – grantowy na zimę ze spódniczką plisowaną i bluzką z kołnierzem marynarskim. Na lato był mundurek z cienkiej białej wełenki tak samo uszyty jak ten granatowy, ale na głowie musiał być słomkowy kapelusik z grantową wstążeczką z krzyżykiem Nazaretanek. Niestety zachorowała na szkarlatynę, zaraziła się w szkole od syna lekarki, który Ją pocałował. Opiekowała się Nią mama, bo ojciec z bratem się wyprowadzili, aby się nie zarazić. Do szkoły sióstr już nie wróciła, chodziła do szkoły powszechnej. Co było dalej? Trudno odtworzyć z urywków wspomnień.

Zbliżała się wojna, wojskowych oddzielali od rodzin, wrócili do Białegostoku, ale już nie do swojego dawnego mieszkania. Mieszkali u Pani Kleinowej, z której synem brat się przyjaźnił. Ostatnie rodzinne Boże Narodzenie spędzili w 1938 roku. Potem rozpoczęła się droga krzyżowa, która skończyła się dla ojca osadzeniem w obozie jenieckim w Starobielsku, a następnie w 1940 roku zabiciem strzałem w tył głowy przez NKWD-zistów w Charkowie. Miał 44 lata.

Podzielił losy 20 tysięcy oficerów polskich, którzy zostali rozstrzelani na rozkaz Stalina. Pochowany jest w Charkowie na Cmentarzu Ofiar Totalitaryzmu na Piatichatkach. Był odznaczony medalami 1918–1921 i 10-lecia. Pośmiertnie, w 2007 roku został mianowany na stopień majora. Na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie jest grób rodzin Karakiewiczów i Stuchly. Na tablicy nagrobnej jest zamieszczona informacja o tym, że zginął na terenie ZSSR. Jego nazwisko można odnaleźć również na jednej z tysięcy tabliczek katyńskich znajdujących się w kościele garnizonowym św. Agnieszki w Krakowie. Pani Alina nigdy nie była na cmentarzu w Charkowie.

DZIADKOWIE

We wspomnieniach często wraca do dziadka Ernesta Stuchly, leśnika i babci. Dziadek był Czechem, był oficerem armii austriackiej i stacjonował w Krakowie na Wawelu. Kiedy zaczyna opowiadać o spotkaniu dziadków w Krakowie uśmiecha się i mówi „pewno się spotkali na plantach bo po plantach spacerowała elita Krakowa. Panny z opiekunkami, bo oczywiście żadna panna sama nie chodziła”. Pobrali się, ale babcia postawiła warunek – nie wyjedzie do Czech.
I dziadek na to przystał.
Przenieśli się pod Lwów do majątku hrabiego (nie pamięta nazwiska), gdzie dziadek został naczelnym leśniczym. Dom był drewniany z obejściem. Były kury, świnki, krowy i wiele psów do polowania. Babcia, panna z miasta, nie mająca pojęcia o pracach na wsi, o gospodarstwie, musiała się przystosować.
Wszystko było robione w domu i babcia ciężko na tym gospodarstwie pracowała. Często tam jeździła na wakacje i wspomina z rozrzewnieniem jak wybiegała rano boso przed dom na duży trawnik pokryty rosą, jak smakowało kwaśne mleko, które można było kroić nożem, jak ze zebranej z mleka śmietany służąca ubijała masło, jak na święta zabijano świnkę i było mięso i słonina, jak z pola przywożono pszenicę i potem ziarno mielono w młynie, a z mąki wypiekano chleb. Najpierw ciasto rosło w specjalnym koszyku wyłożonym liśćmi (do dzisiaj ma w domu ten koszyk jako pamiątkę), potem na drewnianej łopacie wkładało się do pieca, pamięta ten piec i ten ogień, a przede wszystkim zapach i smak chleba. We wsi byli zielarze, którzy leczyli ziołami, które sami zebrali. Był też chłop, który składał doskonale kości, o którym opowiadała Jej mama. Do Lwowa, na specjalne zakupy, jeździło się pociągiem, a furmanką dojeżdżało na stację kolejową. Do leśniczówki przyjeżdżała też siostra dziadka z synami, która wyszła za mąż za Austriaka i mieszkali w Austrii. Chłopaki były strasznymi urwisami. Mało opowiadała o swoim bracie. Babcia zmarła w Czechach i tam jest pochowana. Dziadek został z piątką dzieci, córkami Natalią, Fryderyką, Olgą i Marią oraz synem Ernestem. Jak sobie radził i kto mu pomagał nie wiedziała czy nie pamiętała, opowiadając o tych dziejach rodzinnych.

Dziadek Ernest Stuchly – inżynier Leśnik

W swoich rodzinnych zbiorach Pani Alina miała zielnik zrobiony przez dziadka, zawierał głównie liście różnych gatunków drzew. Pamiętam, że przekazałyśmy ten zielnik do zbiorów muzeum Ogrodu Botanicznego w Krakowie. Pewno zachował się list z podziękowaniem od dyrekcji Ogrodu.
O dziadkach z rodziny Karakiewiczów mało wspominała. Mieli czworo dzieci –Mieczysława, Henryka, Eugenię i Joannę. Ta ostatnia córeczka zmarła i dziadek po jej śmierci okropnie rozpaczał.

Syberyjska Golgota

O pobycie na Syberii nie chce mówić. Kiedy pytałam czy tamten czas wspomina, czy w snach przeżycia powracają, czy z mamą rozmawiały, wspominały Syberię odpowiedziała: „pobyt na Syberii, całe te 5 lat odeszło ode mnie, nie chcę już mieć nic wspólnego z wojną. Przeżycia z wojny i te 5 lat ja je wykreśliłam z pamięci, nie chcę do tego wracać. Nic nie spisywałam, mam jedynie dokumenty z pobytu w Rosji. To mi dało kombatanctwo, potem status osoby represjonowanej i wszystkie z tym przywileje. Nie chcę wracać do wspomnień, nie potrafię tego opowiedzieć. Przeżyłam. Takie było życie.” Ale jednak ze strzępów rozmowy, z urywanych zdań można próbować odtworzyć, chociaż w małym zarysie, dramat tamtych lat. Białystok, ojca już nie ma.

Alina Karakiewicz

Pewnego dnia, jak wspominała, przychodzi Żyd z  czerezwyczajką(potoczna nazwa sowieckiej tajnej policji) i już wiedzą, że czeka ich wywózka na Syberię. To zdarzenie zadecydowało o jej stosunku do Żydów.
Był maj (bo pamięta nabożeństwa majowe) roku 1941 kiedy wyruszyli z Białegostoku aby dotrzeć do Kraju Ałtajskiego – matka, ona i brat. Miała wtedy 18 lat była piękną dziewczyną, brat Andrzej 15 lat.

W wiosce, niestety nie pamięta nazwy, mieszkali w chałupie chłopskiej razem z Rosjanką, która nie była zła, nawet się modliła. Miały pryczę, spały na deskach, na jednym łóżku z mamą, miały jeden koc do przykrycia. Gdzie spał brat nie wspomina. Ciężko pracowała w kołchozie, w polu gdzie wiązała snopki zbóż. Praca od rana do nocy, do domu wracała o północy z lękiem bo mijała miejsca, gdzie, jak mówiła, rozpusta kwitła. Zbieraczy pilnował Rosjanin jeżdżący na koniu z biczem w dłoni. Był wredny. Bił tym biczem do krwi, nie liczył się z niczym i z nikim. Nie dało się nic ukraść, wsadzić do butów trochę ziaren, bo za to mógł zakatować człowieka. Lepiej żeby zgniło niż im dać. Jadły raz dziennie. Tylko w obiad, jakiś ziemniak. Chleb był wydawany za normę – 300 g. Ten chleb był okropny, mokry. Można z niego było zrobić „piłkę”, która była tak twarda, że jakby się nią rzuciło, to rozbiłaby szybę czy nawet głowę. Pięć lat tęskniła za chlebem. Pięć lat była głodna. Mama, która była dosyć tęgą kobietą przed wywózką, schudła co najmniej o 40 kg, tak że skóra na niej wisiała. Byłam ciągle głodna, powtarzała. Dlatego każdą okruszynę chleba do końca życia zbierała i gromadziła dla ptaszków, aby w zimie na balkon przylatywały sikorki. Potem zostały przeniesione do miasteczka, którego nazwy też nie pamiętała, ale przypominała sobie, że chyba w tym miasteczku mieszkała też rodzina Jaruzelskiego (może to być Bijsk w Kraju Ałtajskim). W kołchozie zaczęła robić na drutach swetry. Druty zabrała ze sobą i to było Jej szczęście. Robiła te swetry od rana do świtu siedząc na stołeczku. Swetry z wielbłądziej wełny dla kobiet z wioski, które umiały robić na drutach tylko chusty „płatoki”, jak mówiła. Jej swetry cieszyły się wzięciem i za to dostawała żywność, to była zapłata. Jak się zorientowali w Jej zdolnościach to założyli „firmę” i tam już pracowała na normę, a zapłatą była też żywność – chleb, mięso, ziemniaki. Czasem mówiła – był głód, ale było ‘dobre powietrze’ i otwarta przestrzeń, nie byliśmy za drutami jak w niemieckich obozach koncentracyjnych.” O przyrodzie Syberii wspominała: „było ładnie, w koło step, kwitnące łąki, w zimie śnieg, czysty, bielutki, wysoki, sięgał do okien.” Nie było szkoły, nie było kościoła, nie było księży, 5 lat nie była u spowiedzi. Została tylko modlitwa. Wspomina też straszne chwile kiedy zabierali dziewczyny do wyrębu tajgi. Mówiła z przejęciem, że gdyby się nie uratowała symulując tyfus, to z całą pewnością by stamtąd już nie wróciła. Symulowała przekonująco, albo lekarze to byli „ciemniaki”. Leżała w szpitalu z chorymi na tyfus, nie zaraziła się, nie dała sobie obciąć włosów. Miała tylko zawinięte chustką. Przeżyła.
W 1942 roku brat Andrzej z kolegą zaciągnęli się do Armii gen. Władysława Andersa. Zostały same. W 1946 roku II transportem wyjechały z Rosji do Polski. Dojechały na dworzec w Krakowie. Nie ta Polska, nie ten Kraków jak sprzed wojny. Czuła się jak „dzikie zwierzę wypuszczone z klatki”. Nic nie wiedziała. Została na dworcu sama, bo mama poszła szukać siostry, która mieszkała w Krakowie. Zamieszkały najpierw u niej, potem przeniosły się do Wieliczki, gdzie mieszkała druga siostra mamy.

Losy brata Andrzeja też są tragiczne. Był żołnierzem w 1 Batalionie Strzelców Karpackich w stopniu starszego strzelca. Zginął 8.11.1944 r. walcząc we Włoszech pod Bolonią.
Na grobie rodzin Karakiewiczów i Stuchly na Cmentarzu Rakowickim
w Krakowie znajduje się informacja na tablicy nagrobnej: Andrzej poległ we Włoszech w 1944.

Andrzej Karakiewicz
Cmentarz poległych w Bolonii

LATA POWOJENNE

Próbowała się odnaleźć w powojennym Krakowie. Najpierw z mamą zamieszkały w Wieliczce u Olgi, niezamężnej siostry mamy. Mama zmarła w 1977 roku. Pani Alina nie wyszła za mąż. Na pytanie czy była zakochana, lekko uśmiechała się i mówiła, że miała starszego adoratora jeszcze w Białymstoku, który tam prowadził piekarnię, Ale ona była w tych sprawach zupełnie „zielona”. I dodawała: „nie taka jak te dzisiejsze rozwydrzone dziewuchy.” Nie była zakochana, bo najlepsze swoje młode lata spędziła na Syberii, jak ze smutkiem konstatowała. Skończyła szkołę średnią, zdała maturę. Na studia nie poszła, bo musiała podjąć pracę aby utrzymać mamę i siebie. Z marnej emerytury mamy trudno byłoby się utrzymać. Zaczęła pracować w  Związku Polskich Artystów Plastyków Okręgu Krakowskiego, którego siedziba mieściła się w budynku  na ul. Łobzowskiej pod nr 3. Najpierw w sekretariacie, ale jak mówiła przecież nic nie umiała. Skończyła kurs pisania na maszynie i powoli podjęła swoje obowiązki w tym Związku, gdzie pracowała od lat 50. do emerytury, na którą przeszła w 1984 r, ale tej daty nie była pewna. Potem pracowała jeszcze jako wolontariusz. Lubiła to miejsce, atmosferę, ludzi, jak mówiła tam był ciągły ruch. Sprzedawała bilety na zabawy,
w których uczestniczyła, balując do rana, jak mówiła. Była bardzo sumienna i oddana pracy, co podkreśliła Pani Grażyna Skowron, obecna kierowniczka biura, pamiętająca Panią Alinę. Znała wielu znakomitych malarzy i rzeźbiarzy aby chociaż wymienić Pronaszków, Rudnickiego, Bandurę, Koniecznego, Nowosielskiego, Świderskiego, Kluczykowskiego, Kraupe-Świderską, Rympla, Łakomskiego, Chromego (od którego dostała rzeźbę, małą sówkę). Była zaprzyjaźniona z Antonim Hajdeckim, ze Stanisławem Jakubczykiem malarzem, rzeźbiarzem, filmowcem, który dożył 102 lat. W mieszkaniu ściany miała zawieszone obrazami, które dostawała w prezencie od artystów. Swoje marzenia o studiach wyższych realizowała jako studentka  Uniwersytetu III wieku, ma dyplomy ukończenia tych studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim. Uczęszczała też na kursy szycia, ale jak mówiła, do tego nie miała talentu. Miała zaprzyjaźnione koleżanki, dwie siostry Pawłowskie, obie były konserwatorkami dzieł sztuki – Zosię i Hankę. Z Zosią uprawiały turystykę górską, uwielbiały wędrówki szlakami tatrzańskimi. W wakacje jeździła nad morze, do Jastarni, do znajomej rodziny rybackiej. Zakupy robiła na Starym Kleparzu, bo tam były najlepsze ziemniaki i świeża jarzyna, po chleb biegła do Adamskiego na ulicy Długiej.

W soboty lub niedziele jeździła na Cmentarz Rakowicki, na groby swoich bliskich, czasem tam uczestniczyła w niedzielnej mszy św. Piekła wspaniały tort orzechowy bez mąki, robiła pyszne gołąbki. Gotowała sobie sama do końca. Na jednym z nagrań jest piękny opis jakie potrawy przygotowuje sobie na Boże Narodzenie w 2022 r. Miała jedną lekarkę, której ufała – dr Alicję Klich-Rączkę. Na zorganizowaną przez nią wycieczkę starszych osób pojechała do Francji i tam w Sanktuarium Matki Bożej w Lourdes modliła się i zanurzyła w sadzawce o uzdrawiającej mocy. Odwiedziła z tą samą grupą Wilno, ale to nie było już to samo miasto, które pamiętała z czasów przedwojennych. Wydało Jej się smutne i puste. Na pamiątkę dostałam od Niej obrazek Matki Boskiej Ostrobramskiej z półksiężycem wysadzanym kruszcem bursztynowym. We Włoszech była pod Monte Casino, ale nie dotarła na cmentarz w Bolonii, gdzie jest mogiła Jej brata Andrzeja. Moje drogi z Panią Aliną skrzyżowały się i potem biegły już równolegle kiedy wprowadziła się na ul. Łokietka 21, do mieszkania obok. Ja mieszkałam już od kilku lat pod numerem 11, Ona pod numerem 10. Dla mnie była członkiem naszej małej rodziny. Kiedy żyła moja mama spędzałyśmy razem Wigilie, śniadania Wielkanocne jeździłyśmy do Lanckorony do starej drewnianej Willi „Tadeusz”.

W moim mieszkaniu, Boże Narodzenie 1996 rok: Od prawej Pani Alina, Basia, siostra mojej mamy Jadwigi z pieskiem Bianką, moja mama

Pani Alina opiekowała się moimi kolejnymi psami, najpierw Barusią, potem Sabą, kiedy szłam do pracy. Miała też swojego kotka, znajdę. Znalazłam go, maleńkiego w śmietniku.  Przyniosłam do Niej. Nie chciała się zgodzić. Potem kochała go bardzo i cierpiała kiedy, po latach wspólnego życia, zachorował i musiała mu skrócić męki.  Byłam z nimi u weterynarza przy podejmowaniu tej trudnej decyzji. Nie odmawiała  opieki nad zwierzątkami znajomych.  Po śmierci mojej mamy, kiedy przeprowadziłam się na Ugorek, do mieszkania mamy, przyjeżdżała do mnie i spędzaliśmy razem Wigilie, lubiła też ogród, który przylegał do bloku. Mijały lata i powoli zamykała się
w swoim mieszkaniu. Wigilie i Boże Narodzenie, Wielkanoc chciała spędzać w samotności z cieniami swoich bliskich. Nie wychodziła już z mieszkania. Zgodziła się na opiekę Pani Basi, która przez 4 lata starała się ułatwiać Jej życie, na tyle na ile pozwalała.

Alina Karakiewicz z Panią Basią, opiekunką, 2021 rok

A pozwalała na niewiele i trudno nam było się z tym pogodzić, ale musiałyśmy uszanować jej niezależność, samodzielność. Równocześnie mając świadomość, że w wieku prawie 100 lat nie powinna mieszkać sama. Coraz trudniej było namówić Ją na spotkania imieninowe i urodzinowe. Ale w końcu nam ulegała i przy torciku spędzaliśmy z Nią czas. Ostatnie imieniny w czerwcu tego roku, ostatnie nagranie z tego dnia.

Ostatnie imieniny, czerwiec 2023 r.

Czuła się osamotniona, mówiła o sobie, że jest takim ‘dinozaurem’, że została sama, bo po kolei odchodzili Jej najbliżsi. Przeżywała głęboko każdą śmierć. Szczególnie tą ostatnią. Bo to była ostatnia Jej bliska krewna. Czekała na swoją dalszą rodzinę, na Marysię, ale zawsze potrafiła ich nieobecność wytłumaczyć brakiem czasu, obowiązkami. Nie chciała być dla nikogo ciężarem. Zachowała pamięć, świadomość, zainteresowanie sprawami świata i Polski do końca. Była samodzielna, wolna, w swoim domu, samotna, bo samotność wybrała. To był ten dar, który Pan Bóg Jej ofiarował na końcu długiego życia.

Swoim odejściem zatrzasnęła drzwi do czasów z ulicy Łokietka, do naszych wspólnych wspomnień o mojej mamie, którą ceniła i martwiła się jak ja sobie bez mamy poradzę, bo według Niej mama się mną opiekowała i o mnie dbała.

Te nagrania są skarbem, bo w każdej chwili mogę odtworzyć rozmowy, usłyszeć głos, ożywić wspomnienia, w których zawsze dla Niej będzie miejsce.

Zmarła w swoim mieszkaniu na ulicy Łokietka w Krakowie, 28 sierpnia 2023 roku. Pogrzeb odbył się 1 września na krakowskim Cmentarzu Rakowickim, gdzie po żałobnej mszy św., została odprowadzona do grobowca rodzinnego. Na tablicy memoriałowej było wyryte już Jej imię i nazwisko, bez daty śmierci. Nawet o to zadbała, aby nikomu nie sprawiać kłopotu, jak mówiła.

Symboliczna data pogrzebu, 84’ rocznica wybuchu II wojny światowej i zakończenie Jej szczęśliwego, beztroskiego, rodzinnego, przedwojennego życia.

Elżbieta Kuta

Kraków, 1 września 2023

Zdjęcia udostępnione z archiwum rodzinnego śp. Aliny Karakiewicz, oraz z archiwum Elżbiety Kuty


Wspomnienie o profesorze Wojciechu Narębskim

Z dużym smutkiem przyjęłam wiadomość o odejściu w dniu 27 stycznia 2023 roku pana profesora Wojciecha Narębskiego.

 Profesor Wojciech Narębski urodził się 14 kwietnia 1925 roku we Włocławku. Ojciec Jego pochodził z Kresów i wcześniej mieszkał w Wilnie. Studiował w Petersburgu i w Warszawie. W 1928 roku wraz z rodziną powrócił do Wilna, gdzie otrzymał posadę architekta miejskiego. Po wybuchu II wojny światowej, 15-letni Wojciech, będąc harcerzem związał się z organizacją o nazwie: Związek Wolnych Polaków. Jego zadaniem był kolportaż czasopisma: „ Za naszą wolność i waszą”. Na wiosnę 1941 roku, cała grupa młodzieży została przez sowietów zaaresztowana i osadzona w więzieniu na Łukiszkach, potem przewieziona w głąb ZSRR do więzienia w mieście Gorki. Dzięki układowi Sikorski- Majski, po 30 lipca 1941 roku został zwolniony z więzienia. Poznani w tym czasie polscy oficerowie udawali się do Buzułuku, gdzie tworzyła się Polska Armia. Dołączył  do nich i po dotarciu na miejsce, zamiast do służby wartowniczej, Wojciech trafił na trzy miesiące do szpitala, to jest polskiego oddziału w szpitalu sowieckim. Po wyzdrowieniu, wraz z 9 Dywizją Piechoty, został ewakuowany przez morze Kaspijskie do Persji, a potem do Palestyny. Otrzymał tu wreszcie nowe „ battle dress” i przydział do 2 Brygady Strzelców Karpackich oraz został skierowany do szkoły podoficerskiej. Niestety ponownie zachorował i przez 5 miesięcy leczony był z powodu wysiękowego zapalenia opłucnej. Po chorobie był znacznie wycieńczony i wychudzony, z wagą 42 kg. Dostał skierowanie do Kompanii Transportowej, która później przekształciła się w 22 Kompanię Zaopatrywania Artylerii 2 Korpusu Polskiego. Zadaniem jego było dostarczanie  amunicji, paliwa, wody i jedzenia żołnierzom na pierwszej linii walk. W tym czasie, w składzie osobowym  22 Kompanii Transportowej  znajdował się niedźwiedź syryjski w stopniu szeregowca. Był to duży Wojtek, a więc Narębski został nazwany małym Wojtkiem. Jego dodatkowym zadaniem była opieka nad niedźwiedziem, który nie tylko pozytywnie wpływał na psychikę żołnierzy, lecz również im pomagał, wnosząc do aut 25 kilogramowe paczki z amunicją.

Jak opowiadał sam Wojciech Narębski z  22 Kompanią Transportową przeszedł cały szlak bojowy i uczestniczył w kampanii włoskiej w drugiej linii, stacjonując kilkanaście kilometrów od masywu Monte Cassino. Skrzynie z pociskami artyleryjskimi dla walczących na pierwszej linii żołnierzy, zazwyczaj transportowane były w ciągu nocy bez włączania świateł, kiedy Niemcy przerywali ostrzał. Podjazdy były niebezpieczne, ponieważ drogi były nieutwardzone, kręte i strome. Zwykle jeden z żołnierzy musiał iść  przed samochodem z białym ręcznikiem. W ten sposób 19- letni  Wojciech Narębski na miarę swoich sił i możliwości wyszkolenia był uczestnikiem bitwy o Monte Cassino.

General Anders w sposób szczególny troszczył się o poziom oświaty i kształcenie polskiej młodzieży. Organizowane były szkoły powszechne, gimnazja, licea, szkoły zawodowe i techniczne, przygotowujące do różnych zawodów  oraz oczywiście szkoły podoficerskie i oficerskie. Na szeroką skalę prowadzona była akcja wydawnicza książek, podręczników i gazet. Z możliwości dalszej nauki skorzystał oczywiście Wojciech Narębski. Ukończył szkołę podoficerską w Centrum Wyszkolenia w Materze oraz rozpoczął naukę w Liceum. Szkołę średnią ukończył już w Anglii, gdzie początkowo zamierzał zostać. Po otrzymaniu listu od brata, który napisał mu, że Polak powinien żyć nad Wisłą, a nie nad Tamizą, powrócił do  kraju i zamieszkał  w Toruniu z rodziną. Na Uniwersytecie Toruńskim uzyskał dyplom magistra chemii, i będąc asystentem w Zakładzie Mineralogii, specjalizował się w geochemii i petrologii.

Po przeniesieniu się do Krakowa w 1953 roku, kontynuował swoją pracę naukową i obronił pracę doktorską. Związany był z Akademią Górniczo-Hutniczą, Uniwersytetem Jagiellońskim i Polską Akademią Nauk, a później Umiejętności. W 1973 roku otrzymał tytuł profesora nadzwyczajnego, a w 1986 roku tytuł profesora zwyczajnego. Brał udział w pierwszej powojennej wyprawie na Spitsbergen w 1959 roku. Równocześnie działał w licznych organizacjach nie tylko naukowych, lecz również społecznych. Jako kombatant przybliżając historię 2 Korpusu Polskiego na organizowanych prelekcjach jak i w publikacjach, odkłamywał historię.  Jedną z nich  była praca opublikowana w Muzeum Ziemi Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie  „ Szkolnictwo średnie i wojskowe 2 Korpusu Polskiego”.

Moje pierwsze spotkanie z profesorem Wojciechem Narębskim miało miejsce w 1985  roku. Był zawsze człowiekiem serdecznym,  przyjaznym i otwartym, zwłaszcza dla osób związanych z II Korpusem Polskim, a takimi właśnie byłyśmy z moją mamą. Jako żona i córka poległego na wzgórzach Monte Cassino oficera, brałyśmy udział w  rocznicowych spotkaniach dawnych żołnierzy Armii Andersa, mszach świętych w Bazylice oo. Dominikanów i na spotkaniach opłatkowych u ojca Adama Studzińskiego. Często spotkania te prowadzone były przez  profesora Wojciecha Narębskiego, który będąc człowiekiem skromnym, podkreślał przede wszystkim zasługi i wielką rolę, jaką odgrywali w kampanii włoskiej starsi koledzy, umniejszając swój wkład.

Po zarejestrowaniu Związku Sybiraków  już w wolnej Polsce i będąc jego członkiem, brał zwykle udział w spotkaniach rocznicowych i  opłatkowych krakowskiego Oddziału Związku Sybiraków.

Są ludzie, których nie da się zastąpić i takim był pan profesor Wojciech Narębski. Był  życzliwy, serdeczny i przyjazny dla wszystkich ludzi, którzy mieli szczęście z Nim się zetknąć. Należy podkreślić Jego wielką skromność, a przecież był człowiekiem ogromnej wiedzy.

Wanda Puszko-Tarnawska

Wspomnienie o Pani Krystynie Wierzbickiej

Śp.  Krystyna Wierzbicka była wielce zasłużonym dla Krakowskiego Oddziału Związku Sybiraków członkiem.

Urodziła się we Lwowie. Została deportowana  do Kazachstanu 13 kwietnia 1940 roku wraz z matką, ciotką i dziadkiem. Po śmierci dziadka  obie kobiety  z dzieckiem przewieziono na jesieni 1944 roku na Ukrainę do miejscowości Talnoje. Tam zmarła jej matka i ciotka. Małą Krystyną zaopiekowała się obca osoba i przewiozła  dziecko do Lwowa do dziadków ze strony ojca, gdzie mieszkała od 26 czerwca 1945 roku. We Lwowie ukończyła szkołę i studia. Po długich staraniach udało się jej powrócić do Polski wraz z mężem i synami i od 1977 roku zamieszkała w Krakowie.

W 1992 roku wstąpiła do Związku Sybiraków. W kilku  kolejnych kadencjach: od III do VIII to jest od 1995 roku do 2016 roku była członkiem Zarządu Krakowskiego Oddziału Związku Sybiraków, pełniąc kolejno funkcje skarbnika , sekretarza i wiceprezesa. W trakcie VIII kadencji, po 2016 roku z powodu pogarszającego się stanu zdrowia zrezygnowała z pracy w Zarządzie. Jej  działalność w Zarządzie była wszechstronna. Podejmowała wiele różnych inicjatyw. Z wielkim zaangażowaniem zarchiwizowała wszystkie dane członków Krakowskiego Oddziału. Brała udział w redagowaniu i przygotowywaniu do druku Biuletynu Informacyjnego „ Sybirak”. Z jej inicjatywy skonstruowana została strona internetowa Krakowskiego Oddziału. Należy podkreślić, że Jej zasługą jest przygotowanie wniosków do odznaczenia Krzyżem Zesłańca Sybiru wszystkim członkom Krakowskiego Oddziału Związku Sybiraków.

Mając na względzie dobro każdego Sybiraka, Pani Krystyna Wierzbicka w swojej pracy na rzecz Krakowskiego Związku Sybiraków była osobą wymagającą w stosunku do siebie i innych. Równocześnie była osobą ciepłą, zatroskaną o los wszystkich Sybiraków w Krakowskim Związku. Znajdowała tych najbardziej potrzebujących, przedstawiając ich sytuację na zebraniach Zarządu i  na miarę swoich sił starała się im pomagać. A przecież sama cierpiała i chorowała od dłuższego czasu, nie pokazując tego po sobie. Zdarzało mi się odwozić Panią Krystynę do domu. Lubiłam te krótkie „podróże”, w czasie których rozmawiałyśmy o swoich, wojennych przeżyciach. Dzieliła się również ze mną swoimi doświadczeniami z pracy społecznej na rzecz Związku Sybiraków, któremu była bardzo oddana. Choroba, z którą dzielnie walczyła uniemożliwiła Jej dalszą pracę  w Zarządzie Związku Sybiraków. Jest mi smutno i wszystkim osobom, które znały, lub miały jakikolwiek kontakt z Panią Krystyną. Na pewno będziemy pamiętać o Jej wielkich zasługach  dla społeczności sybirackiej.

Wanda Puszko-Tarnawska

Wspomnienia o Pani Aleksandrze Szemioth przez członków krakowskiego Oddziału Związku Sybiraków

Wspomnienie Pana Leopolda Walczewskiego wieloletniego członka Komisji Historycznej
Aleksandra Szemioth urodziła się w 1936 roku na Wileńszczyźnie. Przez całe życie uważała się za wilniankę, choć mieszkała tam tylko przez pierwsze lata życia. Gdy Kresy Wschodnie Rzeczpospolitej zostały w 1939 roku zajęte przez Związek Radziecki, jej rodzina znalazła się na liście wrogów klasowych i narodowych państwa radzieckiego.
W 1940 roku jej matka z trzema córkami została wywieziona do Kazachstanu.
Aleksandra Szemioth wraz z siostrami i matką przeżyła zesłanie i wróciła w 1946 do Polski. Zamieszkała w Krakowie. Na Akademii Górniczo-Hutniczej skończyła wydział geologiczny ze specjalnością hydrogeologia. Jej specjalnością było projektowanie i nadzorowanie budowy studni. Może ze stepów kazachskich przywiozła przekonanie, jak ważne jest umieć zorganizować sobie dostęp do wody?
Po 1989 roku, gdy powróciła wolność zrzeszania się, Aleksandra Szemioth włączyła się w prace Związku Sybiraków. Została przewodniczącą komisji historycznej oddziału krakowskiego Związku Sybiraków. Miałem wielką przyjemność i zaszczyt współpracować z nią w komisji historycznej. Była osobą ogromnie zaangażowaną w prace Związku, bardzo sprawną organizatorką, świetną mówczynią, a przy tym pełną godności i kultury osobistej. W ramach prac Komisji Historycznej doprowadziła do wydania 18 tomów wspomnień Sybiraków i Sybiraczek pod łącznym tytułem „Tak było… Sybiracy”. Swoich wspomnień nie opublikowała nigdzie, co wskazuje na skalę jej traumy. W ostatnim tomie znalazły się wspomnienia jej siostry Zofii, dzięki którym można sobie choć trochę wyrobić wrażenie, co te dziewczynki i ich dorosłe opiekunki musiały przeżyć w nieludzkiej ziemi.
Jako historyczka-amatorka oraz świadek historii często, wytrwale i konsekwentnie, w mowie i na piśmie, w licznych wystąpieniach publicznych i prelekcjach, przekazywała dane liczbowe co do zakresu ludobójstwa na Kresach Wschodnich. Uważała, że wiele publikacji profesjonalnych historyków zawiera dane zaniżone. W jej wersji zagłady polskich kresów wschodnich trzeba uwzględnić zarówno cztery fale wywózek, jak i przymusowe wcielanie do Armii Radzieckiej, aresztowania i morderstwa sądowe na miejscu, a także wymordowanie więźniów w większych miastach przed wkroczeniem armii niemieckiej na polskie tereny, okupowane przez Rosję Radziecką.
Pozostanie ona w pamięci jako osoba ogromnie i osobiście zaangażowana w sprawę zachowania pamięci o brutalnej agresji, jakiej się dopuścił Związek Radziecki na polskich mieszkańcach Kresów Wschodnich oraz o męczeństwie setek tysięcy osób deportowanych do prymitywnych warunków w odległych częściach państwa radzieckiego z wyrokiem powolnej śmierci. Jej zaangażowanie w prace Związku oraz jej kultura osobista motywowały do współpracy. Była duszą oddziału krakowskiego Związku Sybiraków, zarówno jako przewodnicząca komisji historycznej, jak i jako przewodnicząca oddziału. Dziękujemy, będziemy pamiętać.
                                                                                                                                                                                            Leopold Walczewski
Wspomnienie członka Zarządu Pani Wandy Puszko – Tarnawskiej

PANI PREZES ALEKSANDRA SZEMIOTH.

Związek Sybiraków był reaktywowany w 1989 roku. Pierwsze założycielskie walne zebranie odbyło się w Krakowie 13 maja 1989 roku w Auli Akademii Pedagogicznej przy ulicy  Podchorążych. Pani Aleksandra Szemioth pełniła funkcję czwartego Prezesa Krakowskiego Oddziału Związku Sybiraków w kadencjach: VII w latach 2011 do 2016 i VIII  od 2016 roku do 2020 roku. Ze względu na pandemię Korona  wirusa i zarządzoną izolację, kolejne wybory nie mogły się odbyć  w przewidzianym i zaplanowanym terminie. W kadencjach od  II do VI od roku 1992 do 2011 pani Aleksandra Szemioth pełniła funkcję  vice-prezesa Krakowskiego Oddziału.

Pierwszym Prezesem Krakowskiego Oddziału od 1989 roku do 1992 roku był  pan Wiesław Krawczyński, który  w latach następnych działał w Zarządzie Głównym w  Warszawie. W drugiej kadencji od 1992 do 1995 roku Prezesem był pan Józef Halski, a w kadencjach od III do VI od 1995 do 2011 roku funkcję Prezesa Związku Sybiraków w Krakowie pełnił pan Jan Grodzicki.

W grudniu 1988 roku, pan Wiesław Krawczyński i Tadeusz Wilczyński  zamieścili  w prasie  ogłoszenie z informacją o organizowaniu się i możliwości zapisania się do powstającego Związku Sybiraków. Sybiracy zaczęli zgłaszać się spontanicznie na Plac Biskupi, również dzięki tak zwanej „ poczcie pantoflowej”,  stając  w długiej kolejce do użyczonego przez Związek Inwalidów Wojennych pomieszczenia. Byli podnieceni możliwością spotkania się  po upływie ponad  pół wieku od powrotu z  zesłania  do Ojczyzny i nieomal każdy zaczął opowiadać swoje tragiczne przeżycia, do których w PRL-u nie mogli się przyznać. Nie było wolno mówić i dzielić się wiadomością o pobycie na Syberii ze względu na szykany i prześladowania ze strony władzy ludowej. Dlatego teraz, wreszcie nieomal każdy Sybirak, po latach milczenia, chciał mówić, opowiadać lub pisać o swych przeżyciach i swoich bliskich.

Pani Aleksandra Szemioth z zawodu była geologiem ,a z zamiłowania historykiem. Od początku powstania Związku interesowała się historią zesłań syberyjskich, ich liczebnością i zasięgiem. Gdy obserwowała  Sybiraków, zapisujących się do Związku  i opowiadających z nieukrywanym wzruszeniem i ze łzami w oczach o zesłańczych losach i przeżyciach, gdy widziała ich podniecenie i radość ze spotkania  z współtowarzyszami niedoli, to stwierdziła, że nie mogą te wspomnienia zaginąć i prawie natychmiast przystąpiła do organizowania Komisji Historycznej. Do zadań  jej miało  należeć  zbieranie i dokumentowanie syberyjskich wspomnień członków Związku. Do tej pracy zgłosiły się spontanicznie osoby o profesjonalnym wykształceniu: historycy i dokumentaliści. Pani Aleksandra Szemioth została przewodniczącą tej Komisji. Dzięki zdobywaniu środków finansowych, Komisja rozpoczęła wydawanie publikacji, zawierającej wspomnienia i opisy przeżyć Sybiraków na zesłaniu, zawarte w serii książek o tytule: „ Tak  było….Sybiracy”. Od 1995 roku  zostało wydanych 18 tomów, ze wspomnieniami około 60 zesłańców syberyjskich. Komisja utworzyła historyczne archiwum, którego zbiory były również prezentowane na kilku wystawach nie tylko w Krakowie, lecz też w innych miejscowościach małopolski. W oparciu o  zbiory Komisji Historycznej powstało kilkanaście prac magisterskich i kilka doktorskich na temat zesłań do ZSRR. Ze zbiorów korzysta również młodzież, która przygotowuje  się do konkursów historycznych. Pani Aleksandra Szemioth wygłosiła wiele prelekcji na tematy związane z zesłaniami na Syberię dla różnych środowisk, a zwłaszcza dla młodzieży szkolnej nie tylko w Krakowie ,lecz również w Tarnowie, Nowym Sączu, Brzesku, Rabce i Zakopanem.

Pani Prezes Aleksandra Szemioth z racji swojej funkcji brała udział nieomal we wszystkich uroczystościach, związanych ze Związkiem Sybiraków, lecz również była obecna na innych  spotkaniach, organizowanych przez inne związki i stowarzyszenia. Starała się zawsze zaakcentować obecność przedstawiciela Związku Sybiraków, przekazując obecnym krótkie słowa powitania, lub wygłaszając dłuższe przemówienie .Przybliżała obecnym tragiczne losy mieszkańców wschodnich rejonów przedwojennej Polski. Będąc Prezesem, oddawała się nieomal całą sobą Związkowi Sybiraków i jego członkom. Troszczyła się o swoich członków, załatwiała i pomagała im w załatwieniu wielu spraw osobistych. Brała udział w pogrzebach, odprowadzając Sybiraków w tę ostatnia drogę.

O swoich przeżyciach i losach swojej rodziny  mówiła rzadko, niechętnie i starała się je omijać. A przecież były bliźniaczo podobne do przeżyć innych  Sybiraków. Powrót do tych traumatycznych wspomnień był dla Niej, jak i dla wielu Zesłańców bardzo bolesny. Wielokrotnie mówiła, że woli przedstawiać historyczne tło naszych zesłań i katorgę innych, a nie swoich bliskich. Pomimo tego zdążyła zamieścić w ostatnim 18 tomie : Tak było…Sybiracy ”wspomnienia z zesłania i łagru opisane przez najstarszą siostrę Zofię, która po powrocie  do Polski w 1946 roku i ukończeniu studiów na wydziale biologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Niepokalanek w Szymanowie. Na polecenie i prośbę swoich przełożonych, po prawie 60 latach od zesłania  na Syberię, napisała swoje wspomnienia. Przedruk został dokonany dzięki zgodzie Sióstr Niepokalanek.  Jest to opis przeżyć zesłanej do Kazachstanu matki z czterem córkami.

Pani Aleksandra Szemioth urodziła się na Wileńszczyźnie, a majątku ziemskim Meyszty. Ojciec był oficerem sztabowym w stanie spoczynku. Służył w randze majora w V Pułku Ułanów Zasławskich. Matka, Maria z domu Potocka, była wcześniej zamężna za Michałem Meysztowiczem, który zmarł w 1917 roku i pozostawił dwoje dzieci: córkę Elżbietę i syna Szymona. W sierpniu 1939 roku ojciec Aleksandry i brat przyrodni Szymon zostali powołani do służby czynnej. Ojciec brał udział w kampanii wrześniowej, został internowany w niemieckim oflagu, z którego uciekł i przedostał się na teren Litwy.  Pozostała sama matka wraz z czterema córkami. Zofia miała 15 lat, Maria  lat 12, Ludwika 9 i najmłodsza Aleksandra lat 4. Po wkroczeniu na terytorium Polski Armii Czerwonej w dniu  17 września 1939 roku, żołnierze sowieccy zajęli pałac, a całą rodzinę przenieśli do folwarku Góry, skąd 13 kwietnia 1940 roku małą Aleksandrę z matką i trzema siostrami deportowano do Kazachstanu do rejonu Bułajewo. Spędziła tam 6 lat. Powrót do kraju nastąpił w kwietniu 1946 roku. Nie mogły wrócić do własnego domu, ponieważ Kresy zostały przyłączone do ZSRR. Nastąpiło spotkanie z ojcem w Lidzbarku Warmińskim, po czym cała rodzina zamieszkała w Krakowie. Tutaj wszystkie siostry  Aleksandry ukończyły szkoły i studia. Ich los , walkę o przeżycie na zesłaniu opisała siostra Zofia.  Za odmowę przyjęcia obywatelstwa sowieckiego, po skończeniu przez nią 18 lat, była skazana na dwa lata łagrów. Przebywała w łagrze nad jeziorem Bajkał. Opis życia  na zesłaniu, siostra Zofia przedstawia prawdziwie i realistycznie. Pokrywa się on z obrazami innych Sybiraków. Zycie  tam  było tak ciężkie i okrutne , że przetrwanie zesłania graniczyło nieomal z cudem.

Pani Aleksandra Szemioth zawsze podkreślała, że dramatyczne, zesłańcze losy łączą i jednoczą nas Sybiraków ze sobą, niezależnie od miejsca pobytu na Syberii. Toczyła się tam walka o przeżycie, spowodowane nędzą, głodem i strachem. To  łączy zesłańców Sybiru i dlatego Związkowi Sybiraków  i jego członkom Pani Aleksandra poświęcała nieomal całkowicie swój czas. Wielokrotnie mówiła i powtarzała,  że my Sybiracy odchodzimy…ale tak naprawdę nie wierzyliśmy, że to już  może Ją dotknąć , osobę tak żywotną i pełną energii oraz zaangażowaną w tworzenie swojej misji. Dlatego po odejściu pani Prezes Aleksandry Szemioth poczuliśmy, jakby w nas też pękła jakaś struna. Krakowski Zarząd Związku Sybiraków był już znacznie okrojony z powodu zaawansowanego wieku, chorób lub śmierci swoich przedstawicieli. Teraz poczuł się na dodatek osierocony i pozbawiony tej siły napędowej do działania, jaką dawała pani Aleksandra. Wymuszona przez Corona wirusa pandemia i izolacja, wzmagała ten stan przygnębienia i frustracji. Odchodzimy  i będziemy odchodzić, a wraz z nami nasze sybirackie przeżycia. Ale z drugiej strony; przeżycie Syberii w wieku dziecięcym daje siłę i upór, żeby się nie poddawać tak łatwo pesymizmowi i słabościom.

Po rocznej przerwie, wymuszonej epidemią, członkowie Krakowskiego  Zarządu  Związku Sybiraków spotkali się na zebraniu i podjęli trud trwania i kontynuacji,.. Zarząd stwierdził, że  jest to winien żyjącym współtowarzyszom i tym nieżyjącym; naszym  dzielnym Sybirackim Przodkom.

Wanda Puszko-Tarnawska

 

Wspomnienie członka Zarządu Pana Stefana Lubelskiego

Stefan Lubelski                                                                  Kraków 9.08.2021

                   MOJA PAMIĘĆ O ZMARŁEJ ALEKSANDRZE SZEMIOT pełniącej funkcje prezesa Związku Sybiraków w Krakowie w latach 2011 – 2021

      Mówiłem o Niej – Szefowa bo tak było lepiej podtrzymywać autorytet Pani Prezes. Tak naprawdę była mi bliska bo ukończyła ten sam Wydział  Geologiczny na AGH co ja, kilka lat wcześniej.            W okresie Jej działalności ja byłem członkiem Zarządu, a w czasie dyżurów rozmawialiśmy o różnych sprawach związanych z działalnością Związku. Śledziłem Jej działalność a moje zdziwienie wywoływał nawał spraw i poczynań, które Ona brała na siebie. Tylko Ona znała potrzebne numery telefonów i adresy do potrzebnych nam ludzi. Była prawie zawsze całym Związkiem Sybiraków.

Brała czynny udział we wszystkich uroczystościach patriotycznych, a w przemówieniach przypominała  o trudnych i tragicznych przeżyciach Sybiraków podczas pobytu na zesłaniach do północnej części Syberii i stepów Kazachstanu.

Najważniejszą Jej działalnością było prowadzenie Komisji Historycznej i udział w wydaniu 18 tomów wspomnień zesłańców syberyjskich pt „Tak było … Sybiracy”. W oparciu o te materiały powstało wiele prac magisterskich i kilka doktorskich.

Pani Aleksandra wygłosiła wiele prelekcji o tematyce zesłań dla różnych środowisk, a przede wszystkim młodzieży, w wielu szkołach województwa małopolskiego. Interesowała się bardzo życiorysami wojennymi innych sybiraków porównując pewnie z przeżyciami swojej rodziny.

Ona – małe dziecko – Oleńka wraz z matką i dwoma starszymi siostrami przeżyła głód i poniewierkę. Przeżyła wstrząs gdy jedną z sióstr ukarano uwięzieniem (obozem przymusowej pracy) za odmowę przyjęcia obywatelstwa rosyjskiego.

Po powrocie do kraju w 1946 roku wywłaszczona z majątku na wschodzie rodzina osiadła w Krakowie. Tu  pani Aleksandra kończyła szkoły i studia wyższe.

Gdy powstał , a właściwie odrodził się Związek Sybiraków została jedną z jego założycieli.              W 2011 r po śmierci poprzedniego prezesa pana Jana Grodzickiego została wybrana na jego miejsce. Obowiązki te wypełniała z wielkim zaangażowaniem aż do nagłej śmierci – 2.01.2020 r.

Nasz Związek ma coraz mniej czynnych członków. Większość to ludzie schorowani dobiegający 90 lat lub więcej. Kilkoro, młodszych członków to ludzie z syberyjskim rodowodem. Czas pokaże czy potrafimy skupić Sybiraków do zorganizowanej w Związku działalności. Naszym celem jest dalsze przekazywanie kolejnym pokoleniom Polaków prawdziwej historii zesłań syberyjskich w XX wieku.

 

    

Artykuł Aleksandry Szemioth w Kwartalniku „Zesłaniec” nr 45 z 2010 r.

    Strona tytułowa Zesłaniec 

Na okładce: Pamiątkowy obrazek z wizerunkiem Matki Bożej Częstochowskiej. Pamiątka rodzinna. Ewa Felińska, matka abp Zygmunta Szczęsnego Felińskiego miała go na Syberii, gdy przebywała na zesłaniu

ALEKSANDRA SZEMIOTH

DEPORTACJE OBYWATELI POLSKICH NA SYBERIĘ  ORAZ REPRESJE SOWIECKIE NA KRESACH WSCHODNICH II RP PO 17 WRZEŚNIA 1939 ROKU

W 70. Rocznicę pierwszej

Deportacji 10 lutego 1940 roku.

Początek i przyczynę dramatycznych represji sowieckich, jakie dotknęły mieszkańców wschodniej części Polski międzywojennej, należy wiązać z tzw. Paktem Ribbentrop-Mołotow. Pakt ten, noszący nazwę od jego sygnatariuszy, ministrów spraw zagranicznych Rzeszy Niemieckiej i Związku Radzieckiego, podpisano w Moskwie 23 sierpnia 1939 r. Zawierał on gwarancje wzajemnej nieagresji na okres 25 lat, regulował kierunki polityki zagranicznej obu stron oraz ustalał stosunki kredytowo-handlowe. Do głównego dokumentu porozumienia dołączono tajny protokół, którego treść dotyczyła spraw polskich jak również krajów bałtyckich i Rumunii. Odnosił się on do podziału Europy wschodniej na dwie strefy wpływów – niemiecką i sowiecką. Granica pomiędzy nimi miała przebiegać przez środek terytorium Polski, na linii rzek Narwi, Wisły, Sanu i Pisy. Na północy wpływy niemieckie miały obejmować Litwę, a do strefy rosyjskiej przewidziano włączyć Finlandię, Estonię i Łotwę oraz część Rumunii.

Ustalony w tajnym protokole zamysł podziału Polski pomiędzy jej dwóch sąsiadów był zamachem na suwerenne państwo, jakim była II Rzeczpospolita, był decyzją o jej czwartym rozbiorze, z równoczesnym pogwałceniem wcześniejszych umów pokojowych, jakie posiadała z ZSRR i Niemcami. Pakt Ribbentrop-Mołotow pozwolił Hitlerowi podjąć decyzję o rozpoczęciu, od dawna przygotowywanych, działań wojennych, bez obawy o przeciwdziałania ze strony rosyjskiej; nie przewidywał też konkretnych reakcji Anglii i Francji, nieprzygotowanych jeszcze do walki.

Ogromne siły armii niemieckiej, bez wypowiedzenia wojny, natarły na Polskę w dniu 1 września 1939 r. zmasowanym atakiem lądowym, morskim i lotniczym, z północy, z zachodu i południa, łącznie frontem o długości około 1400 km. Tak rozpoczęła się druga wojna światowa, która w ciągu ponad pięciu lat, ogarnęła pożogą i zniszczeniem wiele krajów w Europie i poza nią. Pierwszą ofiarą tej wojny była Polska. Znacznie słabsza militarnie, stawiała jednak armii niemieckiej silny opór, a przebieg bohaterskiej obrony, poczynając od Westerplatte, w ciągu całej kampanii wrześniowej, nie miał odpowiednika podczas późniejszych napaści Niemiec na inne kraje europejskie.

W trakcie trwania dramatycznej obrony przed siłami niemieckimi, nastąpiła, całkowicie nieprzewidywalna, inwazja Związku Radzieckiego na wschodnią część Polski. Określono ją, jako „nóż w plecy”. W dniu 17 września 1939 r. wschodnią granicę Polski, na całej jej długości, przekroczyły dywizje Armii Czerwonej – piechota, czołgi, wozy pancerne, artyleria i lotnictwo – w ilościach porównywalnych do sił niemieckich, jakie napadły na zachodnią część Polski. W ten sposób Stalin spełnił zobowiązanie wobec Hitlera, zawarte w Pakcie Ribbentrop-Mołotow. Związek Radziecki zajął około 51% terytorium Polski, zagarniając „swoją” strefę wpływów, zgodnie z tajnym protokołem.

Polska nie podjęła działań obronnych wobec wojsk sowieckich, nierównowaga sił była zbyt duża. W tym czasie niemal cała armia polska była zaangażowana w obronę przed Niemcami na zachodzie i w centrum kraju; jednostki polskie, już w rozbiciu, cofały się na wschód, a cały naród był sterroryzowany nalotami lotniczymi i bezwzględnym okrucieństwem wojsk niemieckich w stosunku do cywilnej ludności. Znając dramatyzm sytuacji, z intencją uniknięcia dalszych strat, Wódz Naczelny Wojska Polskiego, gen. Edward Rydz Śmigły, bezpośrednio przed ewakuacją Rządu RP do Rumunii, wydał rozkaz zakazujący walk z Armią Czerwoną. Jedynie w kilku miejscowościach, tam gdzie nie dotarł rozkaz, miały miejsce rozpaczliwe próby obrony przez szczupłe oddziały Korpusu Ochrony Pogranicza, wspierane przez cywilów. Słynna jest obrona Grodna, gdzie do walki stanęła młodzież szkolna u boku żołnierzy KOP-u. Opór ten został szybko zgnieciony atakiem czołgów sowieckich, a miasto poddane represjom odwetowym.

Rozpoczęła się okupacja sowiecka wschodnich ziem polskich. Okupacja wspierana obecnością potężnej armii, a realizowana przez formację policji politycznej, słynne NKWD, wszędzie obecne i dysponujące specjalnymi oddziałami formacji wojskowych. Pomimo widocznego wszędzie, zewnętrznego chaosu i nieładu, władze okupacyjne z konsekwencją i skutecznie realizowały zamierzony cel – sterroryzowanie społeczeństwa, aby uniemożliwić wszelki opór wobec okupanta.

Pierwszym aktem przemocy było wzięcie do niewoli około 250 tysięcy żołnierzy i oficerów polskich z rozbitych przez Niemców jednostek, wycofujących się do wschodnich województw. Po rozbrojeniu, żołnierzy wywieziono do jenieckich obozów pracy w różnych miejscach ZSRR. Natomiast oficerów, w ilości 15 tysięcy osadzono w obozach Ostaszków, Kozielsk i Starobielsk w europejskiej części Rosji sowieckiej. Ich los przesądziły najwyższe władze ZSRR aktem z 5 marca 1940 r. skazującym oficerów polskich na rozstrzelanie; tym samym aktem skazano również blisko 7tysięcy przedstawicieli polskiej inteligencji, aresztowanych w różnych miastach Kresów Wschodnich. Ten wyrok, bez sądu i bez precedensu w cywilizowanym świecie, wykonano w kwietniu 1940 r. Strzałem w tył głowy, z broni ręcznej, zamordowano łącznie 21 tysięcy, oficerów – jeńców wojennych oraz uwięzionych cywilów. Ta straszna zbrodnia ludobójcza znana jest pod nazwą mordu katyńskiego. Miejscami straceń i zbiorowych mogił, oprócz Katynia, były Charków, Miednoje, Bykownia i inne, wciąż nieznane.

Równocześnie NKWD prowadziło intensywne aresztowania Polaków. Więzienia wszystkich kresowych miast zapełniły się rzeszą uwięzionych. Ocenia się, że jesienią 1939 r. i na początku 1940 r. aresztowano około 250 tysięcy obywateli polskich, głównie mężczyzn. Byli oni okrutnie przesłuchiwani i jako wrogowie władzy radzieckiej osądzani, często zaocznie, na kary od 8 do 15 lat przymusowej pracy w sowieckich łagrach. Wywożono ich partiami do obozów „archipelagu GUŁAG„ w różnych miejscach – w północnych rejonach europejskiej części ZSRR, w okolicach Archangielska, północnego Uralu, w Republice Komi,  na Syberii i na tzw. Dalekim Wschodzie. Workuta, Kołyma, Magadan to tylko niektóre straszne miejsca, gdzie przeznaczeniem łagierników była powolna śmierć przy katorżniczej pracy, w głodzie, zimnie i skrajnej nędzy warunków bytowania. W najgorszych z tych miejsc śmiertelność polskich więźniów dochodziła do 50%, a nawet do 80% (np. na Kołymie przy wydobywaniu złota i uranu). Wielu Polaków zginęło, rozstrzelanych bez sądu, przy próbie ucieczki w czasie aresztowania lub w innych okolicznościach. Ich liczba jest jednak nieznana.

Praca w tajdze

Praca w tajdze. Krasnojarski Kraj (1941).

            W październiku 1939 r. przeprowadzono tzw. „wybory” – rodzaj plebiscytu, którego efektem miała być rzekomo dobrowolna decyzja ludności o przyłączeniu Kresów Wschodnich Rzeczypospolitej do ZSRR, jako integralnych części radzieckiej Ukrainy i Białorusi, a także wytypowanie osób do władz lokalnych. Całość była realizowana pod presją i zastraszeniem – pod groźbą aresztowania wymuszano udział i oddawanie głosów za, z góry przygotowanymi, decy- zjami. Wybory były farsą, lecz ich wyniki stały się podstawą aneksji ziem polskich, których wszyscy mieszkańcy stali się automatycznie obywatelami ZSRR. W konsekwencji liczni Polacy zostali wcieleni do Armii Czerwonej, ilość poborowych w wieku od 18 do 50 lat, ocenia się, na co najmniej 150 tysięcy. Rejestracji podlegały również kobiety mające przygotowanie medyczne.

Warunki codziennego życia były bardzo trudne. Zgodnie z sowieckimi zasadami, ludzie zostali pozbawieni prawa do własności – odebrano niezwłocznie fabryki, majątki ziemskie, warsztaty, sklepy, a ich właścicieli aresztowano lub zabijano bez sądu. Wystąpiły ogromne braki podstawowych artykułów, np. całymi nocami trzeba było stać w kolejkach po racjonowany chleb. Zamknięto polskie szkoły, od wyższych uczelni zaczynając, przestały działać urzędy i wszystkie organy administracji, zakazywano obrzędów religijnych, a księży aresztowano. Zabierano mieszkania, anektując je dla wojskowych i działaczy rosyjskich. Wojsko rabowało plony i zwierzęta gospodarskie. Objawy represji można by mnożyć.

Wprowadzono też, celowo, ferment pomiędzy różnymi warstwami społecznymi, buntując na przykład chłopów, (którym na razie nie odebrano ziemi) przeciwko właścicielom większych majątków (już odebranych) i nakłaniając do grabieży dworów. Buntowano też ludzi z mniejszości etnicznych – Ukraińców, Białorusinów i innych – przeciwko Polakom. Tworzono grupy donosicieli. Wszystkie działania władz sowieckich miały na celu wyniszczenie na zagarniętych ziemiach wszelkich przejawów polskości i przywiązania do norm etycznych i warunków bytu panujących w przedwojennej Polsce. Chodziło niewątpliwie również o fizyczną likwidację ludzi świadomych narodowo, mogących być przeszkodą w sowietyzacji tych terenów. Według obecnej terminologii były to dążenia do wykonania programu tzw. czystek etnicznych.

W krótkim czasie doszło do realizacji procederu takich czystek. W dniu 10 lutego 1940 r. rozpoczęto masowe deportacje cywilnej ludności z polskich Kresów Wschodnich w głąb ZSRR, na podstawie decyzji najwyższych władz sowieckich z końca grudnia 1939 r. Operacje przygotowano w kompletnej tajemnicy i z dużą precyzją. Sporządzono imienne listy deportacyjne, z podziałem przewidzianych do wywiezienia na różne kategorie zesłańcze i skierowaniem ich do różnych miejsc przeznaczenia – obwód archangielski, Republika Korni, Syberia, Daleki Wschód, Kazachstan i inne rejony ZSRR.

W latach 1940-1941 zrealizowano cztery wielkie akcje deportacyjne, z których każda była przeprowadzona równocześnie na całym obszarze Kresów Wschodnich i tych terenów RP, które na mocy Paktu Ribbentrop-Mołotow zajęte zostały przez Armię Czerwoną. Deportacje rozpoczynano nocą, a funkcjonariusze NKWD w asyście uzbrojonych żołnierzy oraz cywilów – donosicieli,

dobijali się do domostw uśpionych mieszkańców, przeprowadzali rewizję, dawali od 30 minut do godziny na zabranie rzeczy i całą rodzinę, z dziećmi, starcami i chorymi, ładowali na furmankę lub ciężarówkę i dowozili do stacji, gdzie następował załadunek do towarowych wagonów. Transport składający się nieraz z około 60 zaryglowanych wagonów, z obstawą uzbrojonej straży konwojowej ruszał na Wschód, w nieznane.

Pierwsza deportacja, która odbyła się 10 lutego 1940 r., objęła rodziny osadników wojskowych, leśników, średnich i niższych urzędników państwowych i samorządowych, łącznie ok. 220 tysięcy osób, mężczyzn, kobiet i dzieci, których wywieziono do kilkunastu obwodów, do strzeżonych obozów – osiedli, przeważnie w tajdze, w Komi ASRR, w Krasnojarskim Kraju, a też w rejonach irkuckim, swierdłowskim i innych. Ta pierwsza deportacja była całkowitym zaskoczeniem, przeprowadzona podczas bardzo ciężkiej zimy i do najtrudniejszych klimatycznie obszarów, była najgorsza ze wszystkich, z dużą śmiertelnością, zwłaszcza dzieci. Zesłanych w lutym NKWD uznało za szczególnie groźnych, stąd taka kara.

Druga deportacja nastąpiła 13 kwietnia 1940 r. i dotknęła rodziny wcześniej aresztowanych urzędników administracji i samorządów, ziemian, kupców i in.; wywieziono ponad 320 tysięcy, głównie kobiet i dzieci, które skierowano przeważnie do północnego Kazachstanu – do kołchozów i sowchozów. Do tej deportacji wlicza się też wywiezionych w maju 1940 r., w tym rodziny internowanych oficerów.

Trzecia deportacja na przełomie czerwca i lipca1940 r., dotyczyła w głównej mierze uciekinierów z Polski centralnej i zachodniej, którzy schronili się na Kresach, aby uchronić się przed Niemcami. W tej akcji wywieziono ponad 240 tysięcy osób, z czego ok. 80% stanowiły rodziny narodowości żydowskiej, uchodźcy z terenu okupacji niemieckiej. Transporty kierowano do Komi ASRR, do obwodu Archangielskiego, na Ural, do Krasnojarskiego Kraju, do Jakucji i w inne rejony.

Redrmptorysta O Marcin Karaś

Redemptorysta o. Marcin Karaś (po prawej stronie), jako robotnik w tajdze.

Czwartą deportację przeprowadzono rok później tuż przed rozpoczęciem wojny niemiecko-sowieckiej. W czerwcu 1941 r. wywieziono inteligencję zawodową, kolejarzy, rzemieślników, rodziny aresztowanych w drugim roku okupacji, pozostałych uchodźców i innych, głównie z Wileńszczyzny, a też (w końcu maja) z rejonu lwowskiego; łącznie deportowano 300 tysięcy osób do Krasnojarskiego Kraju, Ałtajskiego Kraju, w okolice Nowosybirska i inne. Transporty wyruszyły już pod ostrzałem samolotów niemieckich, po dniu wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej (22.VI. 1941 r.).

Wojna ta przerwała proces deportacji Polaków z Kresów Wschodnich, choć były przygotowane kolejne listy deportacyjne (odnaleziono je m.in. we Lwowie). Dla strony sowieckiej napaść wojsk niemieckich była zaskoczeniem. Formacje NKWD, uciekając przed Niemcami, nie pozostawiły gotowych do drogi pociągów z deportowanymi Polakami, pomimo nalotów wywieziono ich do syberyjskich miejsc przeznaczenia. Nie pozostawiono też więźniów. Rozpoczęto ich ewakuację na wschód, a kiedy nie było to możliwe, wszystkich uwięzionych Polaków rozstrzeliwano na miejscu lub miażdżono czołgami wyprowadzone już kolumny bezbronnych ludzi. Ilości zamordowanych nie znamy.

Według polskich danych emigracyjnych (na podstawie akt polskiej ambasady w ZSRR i Armii Polskiej pod dowództwem gen. Władysława Andersa, zebranych na miejscu w latach 1941-1943) łączna ilość deportowanych w 1940 i 1941 r. wynosiła, co najmniej 1.080.000 osób. Gdy dodać wziętych do niewoli żołnierzy i oficerów Wojska Polskiego, więzionych w aresztach i łagrach oraz wcielonych do Armii Czerwonej – to całkowita ilość represjonowanych obywateli RP wyniesie 1.680.000. Te dane liczbowe podaję za Julianem Siedleckim[1]. Nieco inną łączną ilość zawiera zestawienie prof. Władysława Wielhorskiego[2] – 1.585.000. Jeszcze inna ilość jest podawana na podstawie obliczeń statystycznych, wg spisów ludności, wynosi ona 1.350.000. Ilości te, choć różniące się, są jednak porównywalne.

Całkowicie sprzeczne z nimi są udostępnione Polsce dane radzieckie, przekazane w latach 90-tych ubiegłego wieku. Są to spisy deportowanych, tzw. listy konwojowe NKWD. Wg nich ilość deportowanych obywateli polskich w latach 1940-41 wynosiła 314 do 316 tysięcy. Stanowi to 1/3 polskich danych. Część historyków polskich uznała te ilości za prawdziwe i niepodważalne, jakooparte na rzeczywistych danych archiwalnych. Do akceptujących te dane należą: prof. Grzegorz Hryciuk, prof. Wojciech Materski, prof. Andrzej Paczkowski oraz Ośrodek „Karta” współpracujący z rosyjskim „Memoriałem”. Część historyków, a także środowisko sybiraków, jest stanowczo przeciwne przyjmowaniu danych NKWD-owskich bezkrytycznie. Listy przewozowe są dokumentami prawdziwymi, pytanie jednak czy dostarczono wszystkie te spisy. Warto też pamiętać o sądowej zasadzie, wg, której świadectwo sprawcy we własnej sprawie nie jest w pełni wiarygodne.

Badania problemu represji sowieckich w stosunku do obywateli polskich w okresie ostatniej wojny podjęło współcześnie stosunkowo niewielu historyków, tak na emigracji jak i w kraju. Ci ostatni mogli o robić dopiero po zmianach politycznych 1989 roku, a więc pół wieku po wydarzeniach. Początkowo opierali się wyłącznie na polskich danych z archiwów emigracyjnych, a w latach późniejszych też na danych radzieckich, które nie zostały jeszcze poddane rzetelnej weryfikacji. Oprócz wymienionych powyżej autorów emigracyjnych L. Siedleckiego i W. Wielhorskiego – należy uwzględnić wyczerpująca pracę Zbigniewa Sebastiana Siemaszki[3], który podaje szczegółowe zestawienie obywateli polskich przetrzymywanych w ZSRR w latach 1939-1941, w ilości 1.646.000 z powołaniem się na pracę Bohdana Podolskiego, Rzym 1945. Zestawienie to nie uwzględnia represjonowanych po 1944 roku (aresztowanych i wywiezionych po ponownym wkroczeniu wojsk radzieckich na teren Kresów Wschodnich.

Z prac historyków krajowych, którzy powołują się na dane autorów polonijnych, można wymienić następujące publikacje: Przez Sybir na Ziemię Gdańską, praca zbiorowa pod redakcją Cecylii Riedl, t. l, Gdańsk 2006. W obszernym artykule poprzedzającym tę publikację zatytułowanym Zesłania na Syberię w polskiej tradycji historycznej (s. 9-22) jego autor, prof. dr Franciszek Nowiński[4], historyk z Uniwersytetu Gdańskiego, odnośnie represji sowieckich po l7 września 1939 r. przytacza dane emigracyjne podając:

Ogólna liczba Polaków represjonowanych w latach 1939-1941 szacowana jest na około 1 milion 700 tysięcy, w tym 1 milion 200 tysięcy było narodowości polskiej. We wspomnianych powyżej deportacjach wywieziono łącznie około 900 tysięcy. Według źródeł rosyjskich – 330 tysięcy. Szacunkowe dane o wywiezionych dzieciach oscylują wokół 379,5 tysiąca. […] Liczba osób deportowanych i wywiezionych nadal budzi spory i trudno ja ostatecznie zweryfikować

Wspomnieć tu jeszcze należy o książce p.t. Skradzione dzieciństwo. Polskie dzieci na tułaczym szlaku 1939-1950, Kraków 2008, autorstwa Łucjana Z. Królikowskiego OFMConv., poprzedzonej interesującym wstępem prof. dr Jana Żaryna[5] z Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej, w którym czytamy:

Według wyliczeń historyków i samych zesłańców, na terenach ZSRR znalazło się ponad jeden mln zesłańców, w tym 380 tysięcy dzieci. Nie są to dane ostateczne; stale weryfikują je badacze zajmujący się polskim i losami na Wschodzie. Wiadomo, że spośród tej masy ludzi, w ciągu dwóch faz ewakuacyjnych, głównie statkami z Krasnowodzka nad Morzem Kaspijskim do perskiego portu w Pahlewi – trwających z przerwą od marca do listopada 1942 r. – udało się polskim służbom dyplomatycznym wyprowadzić z „nieludzkiej ziemi” ponad 100 tysięcy osób, w tym ponad 40 tysięcy ludności cywilnej, w tym ok. 15 tysięcy dzieci. Zostało dużo, dużo więcej. Według raportów ambasady w Kujbyszewie, w jej zasięgu oddziaływania pozostało w końcu 1942 r. ponad 260 tysięcy obywateli II RP, w tym, co najmniej 77264 dzieci (w tym 8 605 sierot). Te dane nie odnoszą się do kolejnych tysięcy Polaków, żołnierzy, kobiet, dzieci, którzy w ogóle nie dotarli po lipcu 1941 r. do jakiejkolwiek polskiej delegatury – pozostali w łagrach, bądź, jak w Kazachstanie, na statusie „wolnych przesiedleńców”.

Dodajmy jeszcze do tego skrótowego przeglądu bibliograficznego książkę Teofila Mikulskiego[6] p.t. Fotografia zbiorowa Polaków deportowanych do Okręgu pawłodarskiego, Wrocław 1995, w której przytacza on dane liczbowe dotyczące czterech wielkich deportacji z lat 1940-1941, powołując się na materiały Polskiego Ministerstwa Sprawiedliwości w Londynie oraz publikacje, które ukazały się w Londynie i Rzymie, opatrując je refleksyjną konkluzją, „Jaka była rzeczywista liczba deportowanych – nikt nie wie”

Tytułem dopełnienia tych trosk o rzetelną weryfikację danych dotyczących liczby obywateli polskich zesłanych na Syberię w okresie drugiej wojny światowej przywołać jeszcze należy najnowszą pracę zbiorową p.t. W cieniu czerwonej gwiazdy, zbrodnie sowieckie na Polakach 1917-1956 (w 70 rocznicę Katynia), Kraków 2010, autorów z Instytutu Pamięci Narodowej w Gdańsku i Krakowie (Maciej Korkuć, Jarosław Szarek, Piotr Szubarczyk, Joanna Wieliczka-Szarkowa) poprzedzoną wstępem prof. dr Andrzeja Nowaka. W rozdziale „Zbrodnicze deportacje” (s. 228 do 231), autor P. Szubarczyk wyszczególnia ilości deportowanych w czterech wywózkach w latach 1940-1941 przytaczając następujące dane ze źródeł emigracyjnych: 10 lutego 1940 r. – 220 tysięcy, 13 kwietnia 1940 r. – 300 tysięcy, w czerwcu 1940 r. – 240 tysięcy i w czerwcu 1941 r. – 300 tysięcy: łącznie l milion 60 tysięcy.

Najbardziej wnikliwe badania w tej dziedzinie prowadzi prof. dr Daniel Boćkowski z Uniwersytetu w Białymstoku. W obszernej pracy p.t. Czas nadziei – obywatele Rzeczypospolitej Polskiej w ZSRR i opieka nad nimi placówek polskich w latach 1940-1943, Warszawa 1999 przytacza analizę materiałów źródłowych oraz opracowań polskich i radzieckich, stwierdzając, iż ostateczne ustalenia ilościowe są wciąż niemożliwe, a problem wymaga dalszych badań, przy czym wyraża pogląd, że emigracyjne oceny ilościowe są zawyżone, a radzieckie także wzbudzają zastrzeżenia.

Jak widać z przytoczonych danych ilości represjonowanych są zbliżone, lecz niedostatecznie udokumentowane. Tak, więc Związek Sybiraków postuluje by rozpocząć szczegółowe prace badawcze nad ustaleniem i weryfikacją ilości danych deportowanych do ZSRR w okresie drugiej wojny światowej i w pierwszych latach po jej zakończeniu. Badania tej problematyki jest niezwykle złożone ze względu na brak obiektywnej bazy źródłowej, stąd nieliczni autorzy podejmujący ten trud badawczy spotykają się z brakami źródłowymi, zatem droga do ostatecznego ustalenia ścisłej ilości zesłanych wciąż jest daleka. Dyskusja pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami przyjmowania danych NKWD, jako podstawy oceny ilości deportowanych ciągle trwa. Nie ma, bowiem dotychczas zgodności, co do liczby deportowanych na Syberię, do Kazachstanu i w inne rejony byłego Związku Radzieckiego. Dotychczasowe dane różnią się, bowiem diametralnie między liczbami podawanymi przez polskie środowiska emigracyjne na Zachodzie, a wynikami badań rosyjskiego autora A. Gurianowa oraz niektórych polskich historyków. Ośrodek ,,Karta” wydał np. uzasadniające takie stanowisko opracowanie Represje sowieckie wobec Polaków i obywateli polskich, Warszawa 2002, autorstwa profesorów: Stanisława Ciesielskiego, Wojciecha Materskiego i Andrzeja Paczkowskiego. W odpowiedzi na to wydawnictwo ukazała się praca Stanisława Rymaszewskiego W obronie zaginionych Krzyży, Gdańsk 2006, w której autor stanowczo przeciwstawia się tezom z opracowania „Karty” i podaje bardzo szczegółowe zestawienia wszystkich danych emigracyjnych, stojących w sprzeczności z danymi rosyjskimi.

Do podobnych sporów dochodzi podczas konferencji poświęconych represjom na Wschodzie. Przykładem może być konferencja zorganizowana przez współpracujący z ,,Kartą” Dom Spotkań z Historią, która odbyła się w Warszawie 10 i 11 kwietnia 2008 r. w ramach Dni Sybiraka, a także w powiązaniu z projektem edukacyjnym dla młodzieży. Ostatni punkt ciekawego i bogatego programu dotyczył aktualnego stanu wiedzy w kwestii sowieckich represji wobec Polaków. Temat ten wywołał burzliwą dyskusję w kwestii ilości deportowanych. Gospodarz konferencji, prezes Fundacji Ośrodek ,,Karta”, red. Zbigniew Gluza oraz prof. Andrzej Paczkowski i gość spotkania Aleksander Gurianow ze Stowarzyszenia „Memoriał” w Moskwie – przedstawiali spisy konwojów NKWD, jako wyczerpujące problem. W konfrontacji z tym byli członkowie Zarządu Głównego Związku Sybiraków (J. Bancewicz, W. Kowalczyk, A. Szemioth), którzy stanowczo krytykowali pomijanie polskich danych emigracyjnych oraz zbyt łatwowierne podejście do archiwaliów przekazanych przez stronę rosyjską.

Problem ten wzbudzający wiele emocji i kontrowersji nadal pozostaje otwarty. Spory historyków są teoretyczne i jak sądzę, toczą się w oddaleniu od rzeczywistych świadków i ofiar wydarzeń, żyjących jeszcze sybiraków, osób, które przeżyły gehennę sowieckich łagrów i deportacji. Ich doświadczenie wielkiej, niezawinionej krzywdy, strasznych warunków bytowania, pracy ponad siły, głodu, braku ubrania, skrajnie trudnych warunków klimatycznych, np. mrozów do 50˚C, poniewierania ich ludzkiej godności, odbierania nadziei na powrót do kraju, ciągłego lęku, ponaglania do pracy wulgarnymi słowami nadzorców – to wszystko jest trudne do przekazania innym, którzy tego nie zaznali.

Do 1989 r. nie można było o tych sprawach głośno mówić, tym bardziej pisać. Temat zesłań syberyjskich był w Polsce Ludowej objęty nakazanym milczeniem. Dopiero po przemianach politycznych 1989 r. mógł powstać Związek Sybiraków. Skupił wówczas około 100 tysięcy osób. Obecnie, w 2010 r., liczy już tylko 32 tysiące członków. Dość liczne wydane już wspomnienia sybiraków, ukazują dramatyzm ich losów i najgorsze z możliwych realia egzystencji. Przedstawione fakty dotyczą deportacji z lat 1939-1941. Nie wyczerpuje to całego zakresu represji sowieckich wobec obywateli polskich. Rozpoczęły się one na nowo od 1944 r. i trwały długo po zakończeniu II wojny światowej. Po załamaniu się sił niemieckich w bitwie pod Stalingradem, działania wojenne zaczęły się przesuwać na zachód, aż dotarły do dawnych granic Polski. Za frontem szły się jednostki NKWD i one, po ponownym wejściu Armii Czerwonej na tereny naszych Kresów Wschodnich, wznowiły działania przeciw Polakom i na Kresach i w Polsce centralnej, w miarę posuwania się frontu wojennego. Tym razem ostrze prześladowań było skierowane przeciw żołnierzom Armii Krajowej i całej strukturze polskiego państwa podziemnego. Żołnierzy AK aresztowano podstępnie, pod pretekstem propozycji współpracy – wspólnej walki przeciw Niemcom. Aresztowanych poddawano długotrwałym, okrutnym przesłuchaniom i skazywano (za rzekomą zdradę Związku Radzieckiego) na karę śmierci lub wieloletnie wyroki pobytu w łagrach. Kary śmierci często zamieniano na 20 lat katorgi. Według szacunkowych danych uwięziono około 60 tysięcy AK-owców tylko w latach 1944-1945 na Kresach Wschodnich. Prześladowania polskiego podziemia trwały przez wiele lat, w całej Polsce, a ilości represjonowanych nie Są znane. Równocześnie Z terenów Kresów wznowiono deportacje cywilów, również w nieznanych ilościach. Podobnie wywożono ludność litewską, a też Łotyszy i Estończyków. W ten sposób pacyfikowano ludność tych ziem, polskich i krajów bałtyckich po ich ostatecznym przyłączeniu do ZSRR na podstawie ustaleń alianckich na konferencji w Jałcie (4-11 lutego, 1945 r.), która przesądziła o dominacji ZSRR w całej Europie środkowo-wschodniej.

Osobnym zagadnieniem są powroty Polaków z syberyjskiego wygnania. Po zawarciu układu Sikorski-Majski (Londyn, 30 lipca 1941) rozpoczęto organizowanie wojska polskiego na terenie ZSRR. Powstał 2 Korpus pod dowództwem gen. W. Andersa, utworzony z Polaków uwolnionych z łagrów, który ewakuował się do Iranu wiosną 1942 r. Związek Sowiecki opuściło wówczas około 76 tysięcy żołnierzy i 38 tysięcy cywilów, głównie dzieci w grupach sierocińców, łącznie 114 tysięcy Polaków. W 1943 r. rozpoczęto pobór Polaków do wojska polskiego pod dowództwem płk Zygmunta Berlinga (Pierwsza Dywizja Piechoty im. T. Kościuszki), z którą opuściło ZSRR blisko 20 tysięcy Polaków. Oficerami w tej Dywizji byli przeważnie Rosjanie.

Inni deportowani i uwięzieni, którzy zdołali przeżyć lata niewoli, wracali do powojennej Polski w latach 1945-1946 w ramach tzw. repatriacji oraz w latach 1955-1959, na podstawie dodatkowej umowy, która dotyczyła osób przetrzymywanych w łagrach i wywiezionych po 1944 r. Nie wszyscy mogli wrócić, a ilość tych, którzy pozostali nie jest znana.

ppor Marian łoziński

Od lewej: ppor. Marian Łoziński, ppor. Antoni Ludwieżyński, pchor. Muller. Po wyjściu z łagru (4.IX.1941) – w drodze do Tockoje, gdzie formowały się oddziały Wojska Polskiego pod dowództwem gen. W. Andersa.

Problem represji sowieckich na obywatelach polskich podczas II wojny światowej jest skomplikowany i wielowątkowy. Przedstawienie wszystkich związanych z nim zagadnień w jednym artykule czy referacie jest trudne, wykracza poza ramy normatywne tych gatunków. W niniejszym tekście, z konieczności, pominięto wiele istotnych wydarzeń. Sygnalizuję jednak najważniejsze z nich:

1.         Przemieszczenia wielkiej ilości zesłańców (po tzw. amnestii, dołączonej do Układu Sikorski-Majski) z północy na południe, zarówno uwolnionych łagierników, jak i ludności deportowanej do posiołków w tajdze. Wszyscy – w okropnych warunkach podróży i nękani chorobami – dążyli do powstającej Armii Polskiej pod dowództwem gen. W. Andersa;

2.         Powstanie sieci pomocy dla zesłanych dzięki ambasadzie polskiej w Kujbyszewie, przywrócenie polskiego obywatelstwa i nadziei na ratunek;

3.         Zerwanie stosunków dyplomatycznych pomiędzy ZSRR, a polskim rządem w Londynie i wyjście Armii Polskiej gen. W. Andersa, zamknięcie polskiej ambasady, co nastąpiło po odkryciu przez Niemców w 1943 r. grobów oficerów polskich w Katyniu;

4.         Ponowne odebranie polskiego obywatelstwa deportowanym i tzw. paszportyzacja – przymusowe nadanie Polakom obywatelstwa sowieckiego; za odmowę dawano wyrok dwóch lat łagru; bardzo wielu tych łagrów nie przeżyło;

5.         Powstanie Związku Patriotów Polskich pod kierownictwem Wandy Wasilewskiej (Polki, oddanej reżimowi sowieckiemu i zaprzyjaźnionej ze Stalinem); działalność tej organizacji, pomimo podporządkowania Moskwie, była w jakimś stopniu dla zesłanych pożyteczna, m.in. przyczyniła się do zorganizowania repatriacji w latach 1945-1946;

6.         Powroty towarowymi transportami repatriacyjnymi – nie do własnych miejsc na Kresach, lecz na Ziemie Odzyskane, w zmienionych granicach powojennej Polski; trudności adaptacyjne, ale ogromna radość uratowanych z niewoli sowieckiej;

7.         Wywiezienie górników ze Śląska do kopalń Donbasu, w nieznanej ilości zabranych podstępnie z miejsc pracy w 1945 r.; wrócili nieliczni, kilka lat po zakończeniu wojny.

Całość spraw represji na Wschodzie jest ciągle nie dość znana ogółowi społeczeństwa polskiego, a jak powiedziano powyżej niewielu historyków podejmuje badania tej części naszej trudnej historii[7].


[1] Siedlecki, Losy Polaków w ZSP~ w latach 1939-1988, Londyn 1988.

[2] W. Wielhorski, Los Polaków w niewoli sowieckiej 1939-1956, Londyn 1956

[3] Z. S. Siemaszko, W sowieckim osaczeniu, Londyn 1991

[4] F. Nowiński, Zesłania na Syberię wpolskiej tradycji historycznej, [w:] Przez Sybir  na Ziemię Gdańską. Praca zbiorowa pod red. Cecylii Riedl, t. 1, Gdańsk 2006, s. 21-22.

[5] J. Żaryn, Wstęp do polskiego wydania, [w:] Ł. Z. Królikowski OFMConv, Skradzione dzieciństwo. Polskie dzieci na tułaczym szlaku 1939-1950, (wydanie II krajowe), Kraków 2008, s.10-11.

[6] T. Mikulski, Fotografia zbiorowa Polaków deportowanych do okręgu Pawłodarskiego, Wrocław 1995, s. 7-8. 

[7]          Uwaga: omówione zagadnienia, w znacznym skrócie, przedstawiłam w referacie na temat: „Jak wypędzono Polaków z ich rodzinnych siedzib?”, wygłoszonym na konferencji naukowej, którą zorganizowało Towarzystwo Obrony Zachodnich Kresów Polski, w dniu 26 kwietnia 2010 roku w siedzibie Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie. Prezentowany tekst przekazano do druku w materiałach pokonferencyjnych.

Zdjęcia zamieszczone w artykule pochodzą ze zbiorów archiwum Komisji Historycznej Oddziału Związku Sybiraków w Krakowie. Wszystkie były prezentowane na wystawie „Polacy na Syberii”, opracowanej przez Krakowski Oddział Związku Sybiraków we współpracy z Instytutem Pamięci Narodowej – Oddział w Krakowie.