Z W I Ą Z E K S Y B I R A K Ó W ODDZIAŁ W KRAKOWIE
Z A P R O S Z E N I E
Zarząd krakowskiego Oddziału Związku Sybiraków ma zaszczyt zaprosić na uroczystości
84’ rocznicy II masowej deportacji Polaków na Syberię i do Kazachstanu,
które odbędą się w dniu 13 kwietna 2024 r., o godz. 10:00 w Zakonie
oo. Kapucynów w Krakowie ul. Loretańska 11.
PROGRAM UROCZYSTOŚCI:
10:00 – Kościół Zwiastowania NMP (oo. Kapucynów), ul. Loretańska 11
Msza święta w intencji Sybiraków
11:00 – 11:15 Spotkanie w Kaplicy Loretańskiej, modlitwa w intencji Sybiraków, złożenie kwiatów pod Tablicą Sybiraków
11:20 – 11:30 Uroczystość patriotyczna 84’ rocznicy II masowej deportacji Polaków w głąb ZSRR, wprowadzenie sztandarów, odegranie Hymnu Sybiraków
11:30 – 12:15 Powitanie oraz przemówienia organizatorów i zaproszonych gości. Informacja o wydaniu drukiem 20 tomu wspomnień z serii „Tak było … Sybiracy”.
Wręczenie odznaczeń przyznanych przez Zarząd Główny członkom Związku Sybiraków
12:15 – 13:00 Projekcja filmu pt. „Kapłani Zesłanych” w reżyserii Bogusławy Cichoń.
13:00 Zakończenie uroczystości wyprowadzenie sztandarów
W dniu 10 lutego 2024 obchodziliśmy 84 rocznicę pierwszej, masowej wywózki w głąb ZSRR. Dotyczyła ona obywateli, zamieszkałych na terenach wschodniej Polski. Po agresji sowieckiej na Polskę w dniu 17 września 1939 roku, nastąpił podział terytorium Polski pomiędzy dwóch agresorów: Niemcy hitlerowskie i Związek Sowiecki. Plan deportacji Polaków na Syberię w dniu 10 lutego 1940 roku, przygotowywany był w kompletnej tajemnicy i objął ludność, zamieszkałą na wschodnich kresach Polski. Powracając do tej pierwszej, zimowej wywózki, pamiętamy i wspominamy wszystkie następne deportacje; 13 kwietnia i 20 czerwca w 1940 roku oraz 20 czerwca 1941 roku oraz późniejsze, już w Polsce Ludowej, po 1946 roku, dotyczące głównie żołnierzy Armii Krajowej. Uroczystości, które odbyły się w Krakowie 10 lutego 2024 roku, dedykowane były zmarłym i jeszcze żyjącym, polskim zesłańcom syberyjskim. Godz.8,00: Msza św. w intencji Sybiraków, celebrowana była w kościele Zwiastowania NMP ( OO. Kapucynów) na ul. Loretańskiej 11. Godz.10,00: złożenie wieńców pod tablicą Zesłańców Sybiru na placu o. Adama Studzińskiego. . : Godz.11,00:spotkanie w Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie w Forcie Skotniki na ul. Kozienickiej 24. Uroczystość rozpoczął Hymn Sybiraków. Następnie zaproszeni goście zostali serdecznie powitani przez pana prof. Huberta Chudzio. Dalszą część uroczystości poprowadził pan dr. Mariusz Solarz. W trakcie uroczystości zabrało głos wielu dostojnych gości. Jako pierwszy przemawiał prezes Oddziału Sybiraków w Krakowie: pan dr. inż. Józef Kołodziej. Potem głos zabierali przedstawiciele: Wojewody małopolskiego, Prezydenta Krakowa, IPN, Urzędu Marszałkowskiego, v-ce Premiera Władysława Kosiniaka-Kamysza, Rektora krakowskiego Uniwersytetu Pedagogicznego. Przemawiali również: pan senator Jerzy Fedorowicz, małopolska kurator oświaty; pani Gabriela Olszowska, Ojciec Adam Studziński oraz wiele osób z krakowskich organizacji patriotycznych. Następnie wręczono odznaczenia: Złote Odznaki za Zasługi dla Związku Sybiraków Pani dr. Annie Hejczyk, pani dr. Alicji Śmigielskiej i panu dr. Mariuszowi Solarzowi. Pod koniec uroczystości, gospodarze Centrum przedstawili film: „ Śladami polskich Sybiraków. Ekspedycja Masindi 2022r.” Została również otwarta II część wystawy pt.” Zesłani na Sybir. Losy polskich obywateli deportowanych w głąb Związku Sowieckiego w czasie II Wojny Światowej”. Uroczystość zakończyła się w miłej atmosferze poczęstunkiem
Wanda Puszko-Tarnawska
Poniżej link do zdjęć ze spotkania w Forcie w Skotnikach
Szanowni Państwo W imieniu własnym, Zarządu krakowskiego Oddziału Związku Sybiraków i współorganizatorów bardzo serdecznie zapraszam do udziału w uroczystości 84′ rocznicy pierwszej masowej deportacji obywateli polskich w głąb ZSRR, które odbędą się 10 lutego 2024 roku w Krakowie. Zaproszenie i szczegółowy program uroczystości znajdą Państwo poniżej. Udział w uroczystościach proszę zgłaszać telefonicznie najpóźniej do 6 lutego na nr: 696453911 lub 507426832 Osoby, które zgłoszą udział w uroczystościach w sobotę 10 lutego o godz. 9:40, zostaną busem przewiezione z dziedzińca Urzędu Wojewódzkiego na Plac o. Studzińskiego gdzie o godz. 10:00, zostaną złożone kwiaty pod Tablicą Zesłańców Sybiru, po czym pojadą do Fortu w Skotnikach na główną część uroczystości. Jeżeli komuś z państwa jest wygodniej, to do busa jadącego na uroczystości do Fortu w Skotnikach mogą się państwo dosiąść również na Placu o. Studzińskiego.
To nie pożegnanie – to wspomnienia, w których zostanie na zawsze
Pochodzą z fragmentów prawie 4 – godzinnych nagranych rozmów, które prowadziłam ze śp. Aliną Karakiewicz w Jej mieszkaniu w Krakowie przy ul. Łokietka 21 w latach 2021-2023 r. Także z moich wspomnień o Niej w czasie naszej długiej, ponad 40-letniej znajomości, próbuję „utkać” gobelin z Jej życia, z życia Pani Ali, jak zawsze się do niej zwracałam. Ten gobelin ma różne barwy od złotych jak słońce, do stalowo-czarnych w zależności od czasu i miejsc – Bielsko-Biała-Kraków-Białystok-Wilno-Lwów-Białystok-Syberia-Kraków-Wieliczka-Kraków.
Różne miasta, w których żyła z całą rodziną, szczęśliwa jako dziecko i panna, potem śmierć ojca zamordowanego przez NKWD w Charkowie w 1940 roku odebrała im szczęście, potem lata na Syberii już tylko z matką i bratem, gdzie głód, poniżenie, strach i ciężka praca były Jej codziennością, potem już tylko z matką na tej „nieludzkiej ziemi”, jak Syberię nazwał Józef Czapski, bo brat wyruszył z Armią gen. Andersa. Potem nastąpił powrót do innej, powojennej Polski, do Krakowa, gdzie musiały zacząć życie od nowa – praca, emerytura, samotność z wyboru, samotność do ostatniego tchnienia.
Jaka była Alina Karakiewicz? Dla tych, którzy Ją słabo znali była niedostępną, oschłą, niekiedy niemiłą osobą, trudno nawiązującą relacje, zamkniętą w swoim świecie, w swoim mieszkaniu pełnym rodzinnych fotografii, obrazów, pamiątek, w swoich myślach, wspomnieniach. Ci, których dopuszczała do swojego świata, widzieli w Niej wspaniałego człowieka, skromnego do przesady, wolnego jak ptak, kochającego swobodę, upartego, decydującego w pełni o swoim życiu i swoim losie, o silnej woli, niezłomnych zasadach, praktycznego, przewidującego, wrażliwego na ludzką niedolę, czułego dla zwierząt (kotów, psów, ptaszków), podziwiającego przyrodę i na swój sposób kochającego ludzi. Miała wielkie serce, była darczyńcą, przekazywała datki na organizacje charytatywne, na kościół, na azyl dla psów i kotów i nie wiem na jakie jeszcze inne instytucje. Kiedy „Dziennik Polski” ogłosił zbiórkę na remont eremów krakowskich kamedułów, ojców i braci ze Srebrnej Góry, Pani Alina natychmiast podjęła akcję o czym można było przeczytać w numerze tej gazety z dnia 17 czerwca 2005 roku „Tydzień temu ogłosiliśmy – brakuje trzech tysięcy. Tego też dnia od razu wpłaciła je p. Alina Karakiewicz.” Potem została zaproszona do uczestniczenia w mszy św. w kościele na Bielanach w intencji darczyńców. W tej mszy uczestniczyłyśmy razem. W swojej ostatniej woli zapisała kilka kościelnych fundacji jako beneficjentów. I ta wola zostanie uszanowana i wykonana.
Ostatnio powtarzała często „Chętnie bym wróciła do czasów przed rokiem 1939, bo nie może się pogodzić z tym, co się dzisiaj dzieje, co ludzie robią, co się stało z człowiekiem, gdzie jest dobroć, nie ma miłości, liczy się tylko pieniądz” i jeszcze dodawała „człowiek jest niszczycielem, wszystko przyrodzie rabuje, lasy są wycinane i palone, to się skończy tragicznie dla Ziemi. Koniec świata będzie przez człowieka, nie przez Boga.Człowiek jest gorszy od zwierząt. Bo zwierzęta są jak je Pan Bóg stworzył – są zwierzęta łagodne i są drapieżne. Te drapieżne działają jak ‘czyściciele’ zabijają dla pożywienia swojego i wykarmienia dzieci, a te łagodne się pasą i muszą przed drapieżnymi uciekać.”
Miałam to szczęście, że udawało mi się namówić, czasem podstępem, Panią Alinę na tych 10 nagranych rozmów. Nie miała zaufania do ludzi, nie zgodziła się na żadne nagranie swojej syberyjskiej historii ani dla Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, ani dla Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Nie zgodziła się też na ciągłą opiekę kiedy dobiegała 100 lat. Zaakceptowała jedynie Panią Basię, której wizyty ograniczała z miesiąca na miesiąc. To Ona martwiła się o swoją opiekunkę, że się zmęczy, że jest za duży upał, aby przychodziła codziennie. Nie telefonowała do mnie, aby nie przeszkadzać, nie zakłócać spokoju. Ciągle jeszcze słyszę Jej głos – mówiła, kiedy przychodziłam Ją odwiedzać „Pani Elżbietko znowu coś pani przyniosła, tyle pani dźwiga, wydaje pani pieniądze niepotrzebnie”. A ja tylko przynosiłam rośliny, zwykle doniczkowe, bo wiedziałam, że lubi kwiaty. Ostatnio prosiła w rozmowie telefonicznej, kiedy się z Nią umawiałam na ostatnie imieniny w czerwcu tego roku, aby nie przynosić doniczek z kwiatami, bo Ona już nie ma siły się nimi opiekować. Ale opiekowała się wspaniale, bo kilkuletnie storczyki pięknie zakwitły, jakby na pożegnanie…
Są ludzie prości i silni jak drzewa, które mimo wieku nie pochylają się, nie łamią, ale nagle powali je silny powiew wichru…Była silna, dzielna, pogodzona z losem – wierzę, że właśnie tak chciała odejść z tego świata, którego już nie rozumiała, w którym już nie było Jej najbliższych i znajomych. Pan Bóg Ją wysłuchał …
Rodzina – lata dziecięce i młodzieńcze przed Syberią
Urodziła się 9 listopada 1923 roku w Białej (dzisiaj Bielsko-Biała) jako pierwsze dziecko Henryka Zenona i Fryderyki Natalii de domo Stuchly. Brat Andrzej urodził się w 1926 roku. Jak wspomina „tato mnie rozpieszczał, byłam ‘królową’ do trzeciego roku życia, do urodzenia brata. Byłam rozrabiaką, w przeciwieństwie do mojego brata, który miał zupełnie inną, spokojną, naturę”.
Rodzice poznali się w Krakowie. Ojciec, syn Andrzeja i Adeli de domo Stąpor urodził się w Tarnobrzegu, tam ukończył Szkołę Realną (1919), kurs gosp. przy Intendenturze IV Armii (1920).
Był oficerem Wojska Polskiego, miał stopień porucznika, był uczestnikiem walk 1919–1921, potem służył w Okr. Zakładzie Gosp. 5 Kierownictwie Rej. Intendentury w Bielsku Białej. Matka, córka Ernesta Stuchly była wychowanką szkoły dla panien prowadzonej przez siostry klaryski przy kościele św. Andrzeja na ul. Grodzkiej w Krakowie. Jak się rodzice spotkali i poznali nie pamiętała, ale też nie pytała mamy o ten okres.
Natomiast o ślubie rodziców opowiadała zawsze z uśmiechem …ciotki sobie umyśliły, że ślub musi być w kościółku na Loretańskiej (kościół Kapucynów Zwiastowania NMP), bo tam brała śluby arystokracja krakowska. I tam w styczniu 1923 roku odbył się ślub Fryderyki Natalii Stuchly z Henrykiem Zenonem Karakiewiczem.
Małżonkowie zamieszkali w Bielsku-Białej, gdzie Henryk służył. Tam urodziły się ich dzieci. Potem przenieśli się do Białegostoku, gdzie Henryk służył w 1 Dywizji Piechoty Legionów Józefa Piłsudskiego (1 DP Leg.) i Pomocniczej Skł. Mat. Int. Kolejnym etapem życia było Wilno, gdzie ojciec został przeniesiony i to był dla Niej dobry okres. Chodziła do ekskluzywnej szkoły Nazaretanek.
Z rozrzewnieniem opowiadała o tej szkole, o ubiorach jakie dziewczynki nosiły. Były dwa rodzaje mundurków – grantowy na zimę ze spódniczką plisowaną i bluzką z kołnierzem marynarskim. Na lato był mundurek z cienkiej białej wełenki tak samo uszyty jak ten granatowy, ale na głowie musiał być słomkowy kapelusik z grantową wstążeczką z krzyżykiem Nazaretanek. Niestety zachorowała na szkarlatynę, zaraziła się w szkole od syna lekarki, który Ją pocałował. Opiekowała się Nią mama, bo ojciec z bratem się wyprowadzili, aby się nie zarazić. Do szkoły sióstr już nie wróciła, chodziła do szkoły powszechnej. Co było dalej? Trudno odtworzyć z urywków wspomnień.
Zbliżała się wojna, wojskowych oddzielali od rodzin, wrócili do Białegostoku, ale już nie do swojego dawnego mieszkania. Mieszkali u Pani Kleinowej, z której synem brat się przyjaźnił. Ostatnie rodzinne Boże Narodzenie spędzili w 1938 roku. Potem rozpoczęła się droga krzyżowa, która skończyła się dla ojca osadzeniem w obozie jenieckim w Starobielsku, a następnie w 1940 roku zabiciem strzałem w tył głowy przez NKWD-zistów w Charkowie. Miał 44 lata.
Podzielił losy 20 tysięcy oficerów polskich, którzy zostali rozstrzelani na rozkaz Stalina. Pochowany jest w Charkowie na Cmentarzu Ofiar Totalitaryzmu na Piatichatkach. Był odznaczony medalami 1918–1921 i 10-lecia. Pośmiertnie, w 2007 roku został mianowany na stopień majora. Na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie jest grób rodzin Karakiewiczów i Stuchly. Na tablicy nagrobnej jest zamieszczona informacja o tym, że zginął na terenie ZSSR. Jego nazwisko można odnaleźć również na jednej z tysięcy tabliczek katyńskich znajdujących się w kościele garnizonowym św. Agnieszki w Krakowie. Pani Alina nigdy nie była na cmentarzu w Charkowie.
DZIADKOWIE
We wspomnieniach często wraca do dziadka Ernesta Stuchly, leśnika i babci. Dziadek był Czechem, był oficerem armii austriackiej i stacjonował w Krakowie na Wawelu. Kiedy zaczyna opowiadać o spotkaniu dziadków w Krakowie uśmiecha się i mówi „pewno się spotkali na plantach bo po plantach spacerowała elita Krakowa. Panny z opiekunkami, bo oczywiście żadna panna sama nie chodziła”. Pobrali się, ale babcia postawiła warunek – nie wyjedzie do Czech. I dziadek na to przystał. Przenieśli się pod Lwów do majątku hrabiego (nie pamięta nazwiska), gdzie dziadek został naczelnym leśniczym. Dom był drewniany z obejściem. Były kury, świnki, krowy i wiele psów do polowania. Babcia, panna z miasta, nie mająca pojęcia o pracach na wsi, o gospodarstwie, musiała się przystosować. Wszystko było robione w domu i babcia ciężko na tym gospodarstwie pracowała. Często tam jeździła na wakacje i wspomina z rozrzewnieniem jak wybiegała rano boso przed dom na duży trawnik pokryty rosą, jak smakowało kwaśne mleko, które można było kroić nożem, jak ze zebranej z mleka śmietany służąca ubijała masło, jak na święta zabijano świnkę i było mięso i słonina, jak z pola przywożono pszenicę i potem ziarno mielono w młynie, a z mąki wypiekano chleb. Najpierw ciasto rosło w specjalnym koszyku wyłożonym liśćmi (do dzisiaj ma w domu ten koszyk jako pamiątkę), potem na drewnianej łopacie wkładało się do pieca, pamięta ten piec i ten ogień, a przede wszystkim zapach i smak chleba. We wsi byli zielarze, którzy leczyli ziołami, które sami zebrali. Był też chłop, który składał doskonale kości, o którym opowiadała Jej mama. Do Lwowa, na specjalne zakupy, jeździło się pociągiem, a furmanką dojeżdżało na stację kolejową. Do leśniczówki przyjeżdżała też siostra dziadka z synami, która wyszła za mąż za Austriaka i mieszkali w Austrii. Chłopaki były strasznymi urwisami. Mało opowiadała o swoim bracie. Babcia zmarła w Czechach i tam jest pochowana. Dziadek został z piątką dzieci, córkami Natalią, Fryderyką, Olgą i Marią oraz synem Ernestem. Jak sobie radził i kto mu pomagał nie wiedziała czy nie pamiętała, opowiadając o tych dziejach rodzinnych.
W swoich rodzinnych zbiorach Pani Alina miała zielnik zrobiony przez dziadka, zawierał głównie liście różnych gatunków drzew. Pamiętam, że przekazałyśmy ten zielnik do zbiorów muzeum Ogrodu Botanicznego w Krakowie. Pewno zachował się list z podziękowaniem od dyrekcji Ogrodu. O dziadkach z rodziny Karakiewiczów mało wspominała. Mieli czworo dzieci –Mieczysława, Henryka, Eugenię i Joannę. Ta ostatnia córeczka zmarła i dziadek po jej śmierci okropnie rozpaczał.
Syberyjska Golgota
O pobycie na Syberii nie chce mówić. Kiedy pytałam czy tamten czas wspomina, czy w snach przeżycia powracają, czy z mamą rozmawiały, wspominały Syberię odpowiedziała: „pobyt na Syberii, całe te 5 lat odeszło ode mnie, nie chcę już mieć nic wspólnego z wojną. Przeżycia z wojny i te 5 lat ja je wykreśliłam z pamięci, nie chcę do tego wracać. Nic nie spisywałam, mam jedynie dokumenty z pobytu w Rosji. To mi dało kombatanctwo, potem status osoby represjonowanej i wszystkie z tym przywileje. Nie chcę wracać do wspomnień, nie potrafię tego opowiedzieć. Przeżyłam. Takie było życie.” Ale jednak ze strzępów rozmowy, z urywanych zdań można próbować odtworzyć, chociaż w małym zarysie, dramat tamtych lat. Białystok, ojca już nie ma.
Pewnego dnia, jak wspominała, przychodzi Żyd z czerezwyczajką(potoczna nazwa sowieckiej tajnej policji) i już wiedzą, że czeka ich wywózka na Syberię. To zdarzenie zadecydowało o jej stosunku do Żydów. Był maj (bo pamięta nabożeństwa majowe) roku 1941 kiedy wyruszyli z Białegostoku aby dotrzeć do Kraju Ałtajskiego – matka, ona i brat. Miała wtedy 18 lat była piękną dziewczyną, brat Andrzej 15 lat.
W wiosce, niestety nie pamięta nazwy, mieszkali w chałupie chłopskiej razem z Rosjanką, która nie była zła, nawet się modliła. Miały pryczę, spały na deskach, na jednym łóżku z mamą, miały jeden koc do przykrycia. Gdzie spał brat nie wspomina. Ciężko pracowała w kołchozie, w polu gdzie wiązała snopki zbóż. Praca od rana do nocy, do domu wracała o północy z lękiem bo mijała miejsca, gdzie, jak mówiła, rozpusta kwitła. Zbieraczy pilnował Rosjanin jeżdżący na koniu z biczem w dłoni. Był wredny. Bił tym biczem do krwi, nie liczył się z niczym i z nikim. Nie dało się nic ukraść, wsadzić do butów trochę ziaren, bo za to mógł zakatować człowieka. Lepiej żeby zgniło niż im dać. Jadły raz dziennie. Tylko w obiad, jakiś ziemniak. Chleb był wydawany za normę – 300 g. Ten chleb był okropny, mokry. Można z niego było zrobić „piłkę”, która była tak twarda, że jakby się nią rzuciło, to rozbiłaby szybę czy nawet głowę. Pięć lat tęskniła za chlebem. Pięć lat była głodna. Mama, która była dosyć tęgą kobietą przed wywózką, schudła co najmniej o 40 kg, tak że skóra na niej wisiała. Byłam ciągle głodna, powtarzała. Dlatego każdą okruszynę chleba do końca życia zbierała i gromadziła dla ptaszków, aby w zimie na balkon przylatywały sikorki. Potem zostały przeniesione do miasteczka, którego nazwy też nie pamiętała, ale przypominała sobie, że chyba w tym miasteczku mieszkała też rodzina Jaruzelskiego (może to być Bijsk w Kraju Ałtajskim). W kołchozie zaczęła robić na drutach swetry. Druty zabrała ze sobą i to było Jej szczęście. Robiła te swetry od rana do świtu siedząc na stołeczku. Swetry z wielbłądziej wełny dla kobiet z wioski, które umiały robić na drutach tylko chusty „płatoki”, jak mówiła. Jej swetry cieszyły się wzięciem i za to dostawała żywność, to była zapłata. Jak się zorientowali w Jej zdolnościach to założyli „firmę” i tam już pracowała na normę, a zapłatą była też żywność – chleb, mięso, ziemniaki. Czasem mówiła – był głód, ale było ‘dobre powietrze’ i otwarta przestrzeń, nie byliśmy za drutami jak w niemieckich obozach koncentracyjnych.” O przyrodzie Syberii wspominała: „było ładnie, w koło step, kwitnące łąki, w zimie śnieg, czysty, bielutki, wysoki, sięgał do okien.” Nie było szkoły, nie było kościoła, nie było księży, 5 lat nie była u spowiedzi. Została tylko modlitwa. Wspomina też straszne chwile kiedy zabierali dziewczyny do wyrębu tajgi. Mówiła z przejęciem, że gdyby się nie uratowała symulując tyfus, to z całą pewnością by stamtąd już nie wróciła. Symulowała przekonująco, albo lekarze to byli „ciemniaki”. Leżała w szpitalu z chorymi na tyfus, nie zaraziła się, nie dała sobie obciąć włosów. Miała tylko zawinięte chustką. Przeżyła. W 1942 roku brat Andrzej z kolegą zaciągnęli się do Armii gen. Władysława Andersa. Zostały same. W 1946 roku II transportem wyjechały z Rosji do Polski. Dojechały na dworzec w Krakowie. Nie ta Polska, nie ten Kraków jak sprzed wojny. Czuła się jak „dzikie zwierzę wypuszczone z klatki”. Nic nie wiedziała. Została na dworcu sama, bo mama poszła szukać siostry, która mieszkała w Krakowie. Zamieszkały najpierw u niej, potem przeniosły się do Wieliczki, gdzie mieszkała druga siostra mamy.
Losy brata Andrzeja też są tragiczne. Był żołnierzem w 1 Batalionie Strzelców Karpackich w stopniu starszego strzelca. Zginął 8.11.1944 r. walcząc we Włoszech pod Bolonią. Na grobie rodzin Karakiewiczów i Stuchly na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie znajduje się informacja na tablicy nagrobnej: Andrzej poległ we Włoszech w 1944.
LATA POWOJENNE
Próbowała się odnaleźć w powojennym Krakowie. Najpierw z mamą zamieszkały w Wieliczce u Olgi, niezamężnej siostry mamy. Mama zmarła w 1977 roku. Pani Alina nie wyszła za mąż. Na pytanie czy była zakochana, lekko uśmiechała się i mówiła, że miała starszego adoratora jeszcze w Białymstoku, który tam prowadził piekarnię, Ale ona była w tych sprawach zupełnie „zielona”. I dodawała: „nie taka jak te dzisiejsze rozwydrzone dziewuchy.” Nie była zakochana, bo najlepsze swoje młode lata spędziła na Syberii, jak ze smutkiem konstatowała. Skończyła szkołę średnią, zdała maturę. Na studia nie poszła, bo musiała podjąć pracę aby utrzymać mamę i siebie. Z marnej emerytury mamy trudno byłoby się utrzymać. Zaczęła pracować w Związku Polskich Artystów Plastyków Okręgu Krakowskiego, którego siedziba mieściła się w budynku na ul. Łobzowskiej pod nr 3. Najpierw w sekretariacie, ale jak mówiła przecież nic nie umiała. Skończyła kurs pisania na maszynie i powoli podjęła swoje obowiązki w tym Związku, gdzie pracowała od lat 50. do emerytury, na którą przeszła w 1984 r, ale tej daty nie była pewna. Potem pracowała jeszcze jako wolontariusz. Lubiła to miejsce, atmosferę, ludzi, jak mówiła tam był ciągły ruch. Sprzedawała bilety na zabawy, w których uczestniczyła, balując do rana, jak mówiła. Była bardzo sumienna i oddana pracy, co podkreśliła Pani Grażyna Skowron, obecna kierowniczka biura, pamiętająca Panią Alinę. Znała wielu znakomitych malarzy i rzeźbiarzy aby chociaż wymienić Pronaszków, Rudnickiego, Bandurę, Koniecznego, Nowosielskiego, Świderskiego, Kluczykowskiego, Kraupe-Świderską, Rympla, Łakomskiego, Chromego (od którego dostała rzeźbę, małą sówkę). Była zaprzyjaźniona z Antonim Hajdeckim, ze Stanisławem Jakubczykiem malarzem, rzeźbiarzem, filmowcem, który dożył 102 lat. W mieszkaniu ściany miała zawieszone obrazami, które dostawała w prezencie od artystów. Swoje marzenia o studiach wyższych realizowała jako studentka Uniwersytetu III wieku, ma dyplomy ukończenia tych studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim. Uczęszczała też na kursy szycia, ale jak mówiła, do tego nie miała talentu. Miała zaprzyjaźnione koleżanki, dwie siostry Pawłowskie, obie były konserwatorkami dzieł sztuki – Zosię i Hankę. Z Zosią uprawiały turystykę górską, uwielbiały wędrówki szlakami tatrzańskimi. W wakacje jeździła nad morze, do Jastarni, do znajomej rodziny rybackiej. Zakupy robiła na Starym Kleparzu, bo tam były najlepsze ziemniaki i świeża jarzyna, po chleb biegła do Adamskiego na ulicy Długiej.
W soboty lub niedziele jeździła na Cmentarz Rakowicki, na groby swoich bliskich, czasem tam uczestniczyła w niedzielnej mszy św. Piekła wspaniały tort orzechowy bez mąki, robiła pyszne gołąbki. Gotowała sobie sama do końca. Na jednym z nagrań jest piękny opis jakie potrawy przygotowuje sobie na Boże Narodzenie w 2022 r. Miała jedną lekarkę, której ufała – dr Alicję Klich-Rączkę. Na zorganizowaną przez nią wycieczkę starszych osób pojechała do Francji i tam w Sanktuarium Matki Bożej w Lourdes modliła się i zanurzyła w sadzawce o uzdrawiającej mocy. Odwiedziła z tą samą grupą Wilno, ale to nie było już to samo miasto, które pamiętała z czasów przedwojennych. Wydało Jej się smutne i puste. Na pamiątkę dostałam od Niej obrazek Matki Boskiej Ostrobramskiej z półksiężycem wysadzanym kruszcem bursztynowym. We Włoszech była pod Monte Casino, ale nie dotarła na cmentarz w Bolonii, gdzie jest mogiła Jej brata Andrzeja. Moje drogi z Panią Aliną skrzyżowały się i potem biegły już równolegle kiedy wprowadziła się na ul. Łokietka 21, do mieszkania obok. Ja mieszkałam już od kilku lat pod numerem 11, Ona pod numerem 10. Dla mnie była członkiem naszej małej rodziny. Kiedy żyła moja mama spędzałyśmy razem Wigilie, śniadania Wielkanocne jeździłyśmy do Lanckorony do starej drewnianej Willi „Tadeusz”.
Pani Alina opiekowała się moimi kolejnymi psami, najpierw Barusią, potem Sabą, kiedy szłam do pracy. Miała też swojego kotka, znajdę. Znalazłam go, maleńkiego w śmietniku. Przyniosłam do Niej. Nie chciała się zgodzić. Potem kochała go bardzo i cierpiała kiedy, po latach wspólnego życia, zachorował i musiała mu skrócić męki. Byłam z nimi u weterynarza przy podejmowaniu tej trudnej decyzji. Nie odmawiała opieki nad zwierzątkami znajomych. Po śmierci mojej mamy, kiedy przeprowadziłam się na Ugorek, do mieszkania mamy, przyjeżdżała do mnie i spędzaliśmy razem Wigilie, lubiła też ogród, który przylegał do bloku. Mijały lata i powoli zamykała się w swoim mieszkaniu. Wigilie i Boże Narodzenie, Wielkanoc chciała spędzać w samotności z cieniami swoich bliskich. Nie wychodziła już z mieszkania. Zgodziła się na opiekę Pani Basi, która przez 4 lata starała się ułatwiać Jej życie, na tyle na ile pozwalała.
A pozwalała na niewiele i trudno nam było się z tym pogodzić, ale musiałyśmy uszanować jej niezależność, samodzielność. Równocześnie mając świadomość, że w wieku prawie 100 lat nie powinna mieszkać sama. Coraz trudniej było namówić Ją na spotkania imieninowe i urodzinowe. Ale w końcu nam ulegała i przy torciku spędzaliśmy z Nią czas. Ostatnie imieniny w czerwcu tego roku, ostatnie nagranie z tego dnia.
Czuła się osamotniona, mówiła o sobie, że jest takim ‘dinozaurem’, że została sama, bo po kolei odchodzili Jej najbliżsi. Przeżywała głęboko każdą śmierć. Szczególnie tą ostatnią. Bo to była ostatnia Jej bliska krewna. Czekała na swoją dalszą rodzinę, na Marysię, ale zawsze potrafiła ich nieobecność wytłumaczyć brakiem czasu, obowiązkami. Nie chciała być dla nikogo ciężarem. Zachowała pamięć, świadomość, zainteresowanie sprawami świata i Polski do końca. Była samodzielna, wolna, w swoim domu, samotna, bo samotność wybrała. To był ten dar, który Pan Bóg Jej ofiarował na końcu długiego życia.
Swoim odejściem zatrzasnęła drzwi do czasów z ulicy Łokietka, do naszych wspólnych wspomnień o mojej mamie, którą ceniła i martwiła się jak ja sobie bez mamy poradzę, bo według Niej mama się mną opiekowała i o mnie dbała.
Te nagrania są skarbem, bo w każdej chwili mogę odtworzyć rozmowy, usłyszeć głos, ożywić wspomnienia, w których zawsze dla Niej będzie miejsce.
Zmarła w swoim mieszkaniu na ulicy Łokietka w Krakowie, 28 sierpnia 2023 roku. Pogrzeb odbył się 1 września na krakowskim Cmentarzu Rakowickim, gdzie po żałobnej mszy św., została odprowadzona do grobowca rodzinnego. Na tablicy memoriałowej było wyryte już Jej imię i nazwisko, bez daty śmierci. Nawet o to zadbała, aby nikomu nie sprawiać kłopotu, jak mówiła.
Symboliczna data pogrzebu, 84’ rocznica wybuchu II wojny światowej i zakończenie Jej szczęśliwego, beztroskiego, rodzinnego, przedwojennego życia.
Elżbieta Kuta
Kraków, 1 września 2023
Zdjęcia udostępnione z archiwum rodzinnego śp. Aliny Karakiewicz, oraz z archiwum Elżbiety Kuty
Szanowni Państwo Zarząd Krakowskiego Oddziału Związku Sybiraków zaprasza serdecznie wszystkich Sybiraków i członków wspierających nasz Związek na Pielgrzymkę do Częstochowy i Sanktuarium Ojca Pio, która odbędzie się w dniu 12 maja 2023 r. Program: Godz. 7:30 – wyjazd do Częstochowy autokarem z Placu Matejki w Krakowie 11:00 – Msza Św. na Jasnej Górze w kaplicy Cudownego Obrazu 12:15 – 13:30 czas wolny (odpoczynek, zwiedzanie, obiad) 13:30 – wyjazd do Sanktuarium Św. Ojca Pio w Przeprośnej Górce (ok. 12 km) 14:15 – Spotkanie z Kustoszem Sanktuarium (informacje historyczne) 15:00 – Droga Krzyżowa z kapelanem o. Jerzym Pająkiem 16:30 – wyjazd, powrót do Krakowa w godzinach wieczornych
Zgłoszenia udziału w pielgrzymce można dokonać do dnia 2 maja 2023: 1. W biurze ul. Basztowa 22 pok. 15 we wtorek w godz. od 12 do 14-tej 2. Pocztą na adres e-mail: [email protected] 3. Telefonicznie na nr 696-453-911 lub 694-259-006
Na placu O. Adama Studzińskiego społeczeństwo Krakowa w dniu 13 kwietnia 2023 roku uczciło Dzień Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej.
Równocześnie obchodziliśmy 83 rocznicę drugiej , masowej deportacji obywateli polskich z okupowanych wschodnich województw państwa polskiego do północnych rejonów Kazachstanu.
Te dwa straszliwe zdarzenia łączą się ze sobą, ponieważ 13 kwietnia 1940 roku zostały wywiezione ze wschodnich Kresów Polski na Sybir również wszystkie rodziny ofiar Zbrodni Katyńskiej: bohaterskie matki i żony oraz dzieci polskich jeńców wojennych.
Na uroczystości obecni byli ze swoim sztandarem również przedstawiciele Krakowskiego Oddziału Związku Sybiraków.
Z dużym smutkiem żegnamy Pana Jana Kwiatkowskiego: wielce zasłużonego dla naszego Związku Sybiraka.
Pan Jan Kwiatkowski został deportowany do Kazachstanu z rodzinnego Przemyśla 13 kwietnia 1940 roku wraz z matką, babką i dwiema siostrami. W 1943 roku zmarła na zesłaniu matka, a po roku również babka. Starsza siostra została zaaresztowana, a trzynastoletni Jan pozostał na zesłaniu z drugą siostrą i powrócił do Polski w 1946 roku. Wspomnienia swoje opisał w dziesiątym tomie wydawnictwa Krakowskiego Związku Sybiraków: „Tak było Sybiracy”.
Po reaktywowaniu Związku Sybiraków w 1989 roku, włączył się w działalność Związku.
Pracował w kilku kadencjach Zarządu Krakowskiego Związku Sybiraków od 1999 do 2011 roku, to jest w kadencjach od IV do VII. Był redaktorem informatora „Sybirak”. Z dużym zaangażowaniem redagował „Sybiraka”, który był i jest nadal ważnym źródłem informacji dla Krakowskich Sybiraków, zwłaszcza dla tych członków Związku, którzy ze względu na wiek i choroby nie mogą uczestniczyć w wielu wydarzeniach.
Pan Jan Kwiatkowski brał udział w uroczystościach patriotycznych na terenie Krakowa, w pielgrzymkach sybirackich i wszystkich spotkaniach związkowych. Dzielił się swoimi przeżyciami z okresu deportacji do ZSRR w okresie II Wojny Światowej z młodzieżą, wygłaszając prelekcje w szkołach.
Był również członkiem Komisji Organizacyjnej Budowy Tablicy Pamięci Sybiraków, umieszczonej na placu Ojca Adama Studzińskiego pod Wawelem.
Z powodu pogarszającego się stanu zdrowia zrezygnował w 2015 roku z pracy w Zarządzie Krakowskiego Oddziału Związku Sybiraków, lecz nadal interesował się jego działalnością.
Pan Jan Kwiatkowski odznaczony był Krzyżem Zesłańców Sybiru, Złotą Odznaką Zasłużony dla Związku Sybiraków oraz Medalem Pro Patria.
Wyrazy szczerego współczucia kierujemy do Rodziny Pana Jana Kwiatkowskiego i zapewniamy o pamięci o Nim i Jego Zasługach.
W imieniu Zarządu Oddziału Związku Sybiraków w Krakowie: